KALKUTA - street life


Dzisiejszy post będzie nieco inny od poprzedniego. Przyjrzymy się Kalkucie jakby od kuchni. Wiele osób Kalkutę kojarzy głównie z wszechobecnie panującym tu ubóstwem, oraz z Matką Teresą nazywaną Aniołem Ubogich. Chyba żadne inne miasto w Indiach nie ma tak złej opinii. A z czego się to wzięło? Kalkuta w pewnym czasie rzeczywiście była miastem przeklętym. Masowo ściągali do niej w nadziei na poprawienie swojego bytu, najbiedniejsi wieśniacy z Biharu a potem mieszkańcy obecnego Bangladeszu, przeludniając ją do granic możliwości. Bo któż by nie chciał żyć lepiej?A że Kalkuta była zawsze kwitnącym miastem, to i cała biedota ciągnęła do niej jak do miodu. Połowa eksportu indyjskiego przechodziła przez Kalkutę. Na jej bazary napływały artykuły spożywcze z całych Indii, nawet tych odległych jak Kaszmir. Jawiła się jako miasto nadziei na lepsze jutro. W ten oto prosty sposób stała się ogromnym, chaotycznym zbiorowiskiem ludzkim. Nikt nad tym nie panował. Tworzyły się przerażające dzielnice nędzy, gdzie panował głód i choroby. Całe rodziny koczujące na ulicach do dziś są tu na porządku dziennym. Ulice ciasno zastawione przez leżących, żebrzących stały się normą i wpisały się na stałe w obraz Kalkuty.
 

W Kalkucie bezdomnych jest nadal bardzo dużo. Szacuje się ich na 300 tysięcy. Polecam poruszającą książkę Dominique Lapierre "Miasto radości". Autor z wielką wnikliwością opisuje przerażający  obraz slamsów i życie najbiedniejszych mieszkańców Kalkuty.


A jak ja odebrałam Kalkutę?
Na ulicach spotyka się sporo żebraków, bezdomnych, kalekich, ale czy było ich więcej niż np w Bombaju, sama nie wiem? Może nie trafiłam w środek tych najbiedniejszych dzielnic? Największe wrażenie zawsze na przyjezdnych robią żebrzące dzieci: brudne,w obszarpanych ubraniach, często półnagie z wyciągniętymi rekami po datek. Zdjęć tym biedakom nigdy nie robię. Nie mam sumienia fotografować czyjegoś nieszczęścia. Dla osób które po raz pierwszy mają styczność z indyjską biedą, to tego typu obrazki są na pewno dużym wstrząsem. Muszą szokować i zostają w pamięci na długo. Pomimo tego co tam widzieliśmy, Kalkuta nie wpisała się w moją pamięć jako to najbardziej przerażające miasto Indii. Gdybym miała podać jedno miasto, które mną wstrząsnęło i które zapamiętałam jako odrażające, brudne, przygnębiające, to wcale nie byłaby to Kalkuta. Tym miastem byłoby Varanasi.


Dla mnie Kalkuta ma wiele twarzy. Jest pełne energii, wielokulturowa, żyjąca pełną piersią, na pełnym gazie. Może zbyt chaotyczna, ale w Indiach chaos jest na porządku dziennym. W nim własnie tkwi ta energia. Z całą pewnością nie jest to miejsce dla estetów szukających piękna i harmonii. To nie będzie dla nich łatwy kąsek do przełknięcia. Podobać się będzie natomiast tym, którzy szukają autentyczności i prawdy o życiu ludzi tu mieszkających. Życiu trudnym, często nawet okrutnym. Wszystko to znajdą własnie na ulicach Kalkuty.

Dziś będzie dużo o ludziach, bo właśnie ich  głównie szukam w swych podróżach. Spotkania z ludźmi żyjącymi w takim ubóstwie, wzbogacają nas, utrwalając przy tym  takie cechy jak: cierpliwość, wyrozumiałość, skromność, tolerancja.

 Długo zastanawiałam się od czego rozpocząć dzisiejszy spacer po Kalkucie? Nie miałam innego wyboru jak zacząć od ludzi, którzy jak nikt inny tworzą niepowtarzalną atmosferę Kalkuty. Są nimi rikszarze. Powiecie, co w tym takiego niezwykłego? Przecież riksze jeżdżą w całych Indiach. Oczywiście, że tak, ale takie zobaczymy obecnie tylko w Kalkucie. Napędzane przez bosonogich rikszarzy są bez dwóch zdań symbolem tego miasta.


Rikszarzami w Kalkucie są przeważnie wspomniani już wcześniej przeze mnie Biharczycy,  najbiedniejsza część mieszkańców Kalkuty. Nazywają ich pogardliwie "ludzie-konie.

Kalkuta jest jedynym miastem w Indiach, gdzie legalnie wolno jeździć takim pojazdom. W związku z tym, że Indie z roku na rok usilnie dążą do miana państwa nowoczesnego, za wszelka cenę chcą się pozbyć staroświeckich riksz z ulic Kalkuty. Sytuacja jest o tyle ciekawa, że, wydawania zezwoleń  dla rikszarzy zaprzestano już w 1945 r. a rikszarzy nie ubywa. Walka z rikszarzami trwa od lat. W latach 70-tych ubiegłego stulecia, zakazano im stawać na głównych ulicach, z kolei w latach 80-tych masowo niszczono riksze. Kalkuccy rikszarze jednak  nie ugięli się pod naciskiem tych wszystkich restrykcji. Jak się okazuje, wyeliminowanie riksz ciągniętych przez ludzi-koni z ulic Kalkuty nie jest wcale proste. Rikszarze nie pozwalają odebrać sobie możliwości pracy, nawet tak ciężkiej i poniżającej jak ta. Wiedzą, że jeśli riksze znikną z ulic miasta, oni nie będą mieli z czego utrzymać rodzin.

Życie rikszarzy do lekkich nie należy. Często trudno zgadnąć ile mają lat. Zawinięci w sprane, kraciaste szmaty, bosymi nogami przemierzają ulice Kalkuty od świtu do nocy, bez względu na pogodę. Pieniądze, które zarabiają nie wystarczają aby mieć normalny dom. Rodzina w większości mieszka na wsi. Oni sami śpią byle gdzie. Bardzo często ich domem jest ulica czy siedzenie rikszy. Zdrowy i silny rikszarz zarabia około 2 $ dziennie. Z tego musi oddać prawie połowę swojego dziennego zarobku za dzierżawę rikszy, bo riksza przecież nie jest jego. Z reszty pieniędzy musi opłacić sobie jedzenie, ewentualny mandat, może noclegownie.Pozostałą część pieniędzy wysyła do rodziny na wieś. Jak mu się poszczęści to raz w roku odwiedza rodzinne strony. Ktoś kiedyś robił badania i okazało się, że rikszarz ma podobny dochód do żebraka. Często ten drugi potrafi nawet lepiej zarabiać. Trzeba pamiętać, że żebranie w Indiach to profesja. Każdy żebrzący w Kalkucie zanim zajmie miejsce na ulicy musi uiścić tzw placowe.


Taki widok jest na porządku dziennym.
Rikszarze nie tylko przewożą ludzi, zajmują się także transportem drobnego towaru. Z ich usług korzystają miejscowi przedsiębiorcy, restauratorzy, kupcy. W Kalkucie jest 30 tys. takich pojazdów. Na koniec taka ciekawostka. Nie wiem czy wiecie dlaczego riksza ma takie wielkie koła? Ja dopiero się dowiedziałam  pisząc tego posta. Otóż, kiedy zaczyna się pora monsunów, ulice Kalkuty zamieniają się w rzeki. Riksze na dużych kołach są na ten czas  idealnym środkiem komunikacji. Ceny za kurs  wtedy rosną.  W tym czasie nawet sami włodarze miasta, są zmuszeni korzystać z usług rikszarzy.


 Kalkuta, choć jest jednym z trzech największych miast Indii i choć jej bogactwo w czasach kolonialnych nie miało sobie równych, dziś nie pokazuje swojej potęgi. Lekko uśpiona, pokryta patyną, jakby czekała na lepsze czasy. Przy szaleńczo rozwijającym się Bombaju i coraz bardziej rozrastającym się Delhi, Kalkuta wypada blado. Ale tak sobie myślę, że własnie w tej staroświeckości  tkwi jej niepowtarzalny urok. Spacerując jej ulicami ma się wrażenie, że czas jakby się zatrzymał w XIX wieku.

Z racji tego, że w mieście jest mnóstwo targów, właściwie śmiało można powiedzieć, że Kalkuta jest jednym  niekończącym się wielkim targowiskiem, pracuje tu ogromna ilość kulisów. Ktoś te towary przecież musi przenosić. Tak jak za dawnych czasów przenoszą je na swych głowach tragarze. W okolicach największych bazarów ruch jest olbrzymi. Żeby wszystko roznieść na czas, tragarze zwijają się jak w ukropie. Najlepiej przyjść jest rano. Wtedy jest co podglądać.


Zapomniałabym o jeszcze jednym  ważnym i charakterystycznym elemencie  Kalkuty. Jest nim tramwaj. Kalkuta, to jedyne miasto indyjskie, a także jedyne w całej Azji Południowo- Wschodniej, które może pochwalić się tramwajami. Są tak brzydkie, że trudno oderwać od nich wzrok. Kańciaste, pogniecione z każdej strony, wyglądają jakby zostały zrobione ręcznie przez mało zdolnego blacharza. Zamiast szyb mają kraty. Motorniczy za takimi kratami wygląda prześmiesznie. Dla polepszenia widoczności w co niektórych wagonach motorniczemu wycina  się w prętach kółko😀. Nie ma przystanków, tramwaj zatrzymuje się na machnięcie reki. Wychodzenie i wchodzenie z niego jest mocno stresujące, prawie w biegu. Co kraj to obyczaj😀.

Ulica Kalkuty ożywa bardzo wcześnie rano i bardzo późno chodzi spać. Dobrze jest pójść na spacer właśnie w tych porach. Szczególnie rano jest co obserwować. Budzą się wtedy pierwsi uliczni  handlarze. Sprzedawcy słodkiej  herbaty napełniają wielkie kadzie mlekiem, dookoła roznosi się woń kardamonu, cynamonu, imbiru. Zaczyna się wielkie gotowanie. Picie masala tea z samego rana w Indiach jest obowiązkiem. Aromatyczna herbata dodaje energii, pobudza i smakuje znakomicie. To smak Indii. Spacerując ulicami miast nie sposób nie natknąć się na sprzedawców, często głośno nawołujących. W Kalkucie "masala tea" podaje się w maleńkich glinianych kubeczkach, które po wypiciu się rozczaskuje. To takie kalkuckie jednorazówki. 


 Ulicznego jedzenia jest w bród. W Indiach nie można być głodnym. Zapachy jakie się roznoszą są mocno kuszące. W porze lunchu ulice Kalkuty aż kipią od ludzi.Wszystkie miejsca w ulicznych jadłodajniach są zajęte. Skwierczy rozgrzany tłuszcz, na którym się smażą samosy. Najlepsze są te wegetariańskie. To najpopularniejsze indyjskie przekąski. Jada się je w całych Indiach. Choć uliczne  jedzenie w Indiach jest ścieżką dość niebezpieczną, to warto zaryzykować i dać się ponieść jednej z najwspanialszych przygód. Bogactwo doznań kulinarnych równa się z doznaniom duchowym. My często próbujemy kuchni ulicznej. Naturalnie trzeba zachować zdrowy rozsadek.



Życie prywatne w Indiach wystawione jest na widok publiczny. Na ulicach najbiedniejsi robią wszystko to co my robimy w czterech ścianach naszych mieszkań. Śpią, myją się, piorą, gotują, często rodzą się a nawet umierają. Dla nas jest to szokujące. Dla nich to normalność. Ktoś kto mieszka na chodniku musi sobie umieć radzić załatwiać zwykłe codzienne potrzeby, chociażby takie jak ta poniżej. Taki widok  zwłaszcza z rana jest częstym. Liczne miejskie hydranty służą wtedy jako prysznic.

Ta dziewczynka  dopiero co się obudziła. Wstała z barłogu usytuowanego na brzegu ulicznego rynsztoku. Na ulicach Kalkuty, w samym jej centrum w taki sposób żyje mnóstwo bezdomnych. Podobne widoki wiele razy widziałam w Bombaju, Delhi, Madrasie. Do wszystkich dużych miast ściągają biedacy.  Jedynie tutaj mają szansę na przeżycie. Trzeba pamiętać, że ponad połowa mieszkańców Indii żyje na skraju nędzy.
   
Spacer po ulicach Kalkuty to jak rozpakowywanie cukierków kupionych na wagę. Nigdy nie wiadomo na jaki się trafi. Zaskakiwani jesteśmy co krok.
Choć nie powinno mnie to dziwić, to muszę przyznać, że widok  gaci nad moją głową w centrum kilkunastomilionowej metropolii zrobił  na mnie wrażenie. A tuż obok była  prasowalnia jak z czasów Królowej Wiktorii. Pan w spoconym białym podkoszulku prasował koszule. Może nawet i te gacie😀?


A gdyby ktoś zapomniał się ogolić w domu, to w drodze do pracy zrobi to bez problemu. Naturalnie w obecności wszystkich przechodniów😀. Z fryzjerem też nie będzie kłopotu. Wąsa i włosy w nosie również obetnie 😀.

 Obserwacja indyjskiej codzienności nie wydaje się  zbyt trudna. Wmieszanie się w hinduski tłum i przyglądanie się tej barwnej mozaice typów ludzkich jest zawsze mocno ekscytujące. Towarzyszy temu otwartość i łatwość nawiązywania znajomości. Mogłabym tak po ulicach Kalkuty chodzić w nieskończoność. Każde zdjęcie opowiada jakąś historię. Np ta trójka przyjechała do Kalkuty w odwiedziny do rodziny. Zwróćcie uwagę jak są elegancko i czysto ubrani. Koszule dopiero co wyciągnięte z walizki. Sami mnie zaczepili i zaczęli opowiadać co robią w Kalkucie i wypytywać skąd jestem i czy mi się podoba.   

Ci dwaj panowie to właściciele barów koło Świątyni Kali.  
A dziadek tak uroczo się uśmiechał, że nie sposób było nie zwrócić na niego uwagi.Wnikliwe spojrzenie tego jegomościa w okularach i kolory na czole kolejnego napotkanego przykuwały uwagę z daleka.


 Indyjska ulica jest niezwykle barwna. Kolorów jest niezliczona ilość. Najbardziej kolorowo prezentują się kobiety i to bez względu na status społeczny. Nie dosyć, że są barwne jak kwiaty, to jeszcze pięknie dekorują swe ciało henną i biżuterią. Takie malunki można zrobić naturalnie na ulicy.


Takiego właśnie miasta, w swych podróżach po Indiach szukałam. Obiecuję, że jeśli przyjedziecie do Kalkuty, to zaczaruje Was, tak jak mnie, klimatem kolonialnych Indii.Tu nadal bije ich serce.



17 komentarzy:

  1. Ula, wspaniała narracja, masa ciekawostek splecionych z własnymi wrażeniami, przyjemność czytania. Producenci motoriksz to ponoć najbogatsi ludzie w Indiach, pamiętam to jeszcze z moich opisów. Nie widziałam tylu miejsc co Ty, ale z jednym się zgodzę - Waranasi też dla mnie na nie. Straszna ta bieda, bez butów, bez łóżka, bez rodziny .... brak słów. Bardzo ciekawa i poruszająca relacja, ze wspaniałymi fotografiami, pozdrawiam Gabi

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję Gabi. Choć byłam w wielu miejscach w Indiach, Kalkuta zajmuje szczegolne miejsce w moim sercu. Dobrze się tam czuliśmy. Pomimo brudu i nędzy czającej się po kątach, ma coś co pozwala ja lubić.Bardzo polecam wschód Indii. Chciałabym tam wrócić. Jeszcze raz dziękuję za motywujący komentarz. Pozdrawiam serdecznie

      Usuń
  2. Jak zawsze, przeczytałem z przyjemnością, zdjęcia super, dobrze powspominać dobre czasy... 😁

    OdpowiedzUsuń
  3. Niesamowita opowieść, ilustrowana cudownymi zdjęciami. Wspaniale się czyta i ogląda, ale czy dobrze czułabym się na tych ulicach? Nie jestem pewna. Wiem jednak, że w wielu sytuacjach nie miałabym odwagi tej biedy fotografować. Tym bardziej Cię podziwiam i dziękuję, że mogłam to zobaczyć. Pozdrawiam.
    Ru_da

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj Danusiu. Cieszę się bardzo, że zostawiłaś skąd w postaci komentarza. Indie są niesamowite. Pewnie na początku szokowało by Cię wiele. Ja choć byłam wiele razy, także wiele razy się dziwię. Dziękuję bardzo. Pozdrawiam

      Usuń
  4. Świetna "uliczna" relacja. To najbardziej lubię w Indiach - obserwować codzienne życie. Ula - bardzo ciekawie to opowiedziałaś i pokazałaś. 300 tyś. bezdomnych to liczba powalająca. Podziwiam jak niektórzy np. rikszarze ciężko pracują i przykro mi, że tak źle zarabiają. Ich życie to błędne, materialne koło :( Tramwaje niesamowite. Bardzo mnie ta Kalkuta nęci po Twoich relacjach. Pozdrawiam i zróbcie sobie koniecznie masala chai https://akacjowyblog.blogspot.com/2019/02/masala-chai.html

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Małgosiu, mój małżonek piję codzień.Nie taka dobra jak w Indiach oczywiście. Zresztą tam też one różnie smakują. Wczoraj byłam u Was i przeczytałam Wasz przepis. Cudowny jest ten Wasz kulinarny blog. Bardzo namawiam na Kalkute. Zresztą ten rejon Indii jest super interesujący. Jego atutem jest też to, że turystów jest o wiele mniej niż na północy czy południu. Dzięki za przybycie. Pozdrawiam

      Usuń
  5. Tyle się mówi, że miliony ludzi żyją na granicy ubóstwa... Ale zobaczyć to na własne oczy to już coś innego niż o tym usłyszeć. Nie wiem czy bym potrafiła się odnalezc w takim miejscu. Na pewno bardzo mocno bym to przeżywała. Chyba trzeba zmienić wtedy perspektywę, by zobaczyć coś więcej. Super wpis, daje do myślenia, kiedy my tak narzekamy na wszystko, a tak naprawdę, to mamy wszystko... Ale filozoficznie się zrobiło :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cześć Kasiu. My już trochę już przywyklismy do takich obrazów, ale ktoś, kto pierwszy raz zobaczy może doznać szoku. Świat wcale nie jest taki jaki widzimy na codzień. Zdecydowanie nie doceniamy tego co mamy. Ogromną ilość ludzkości żyje właśnie tak. Prawie całą Afryka, duża część Azji. A i w Europie też biedy nie brakuje. Cieszę się,że byłaś. ❤️❤️

      Usuń
  6. Znów pięknie opisane i pokazane. Czuć Twój zachwyt Indiami, Kalkutą, ludźmi, ich codziennym życiem.
    Post jest nie tylko zapisem Twoich obserwacji, ale też skłania do przemyśleń nad naszym życiem.
    Jest kolorowo, bo bieda na całym świecie jest barwna i często wbrew pozorom szczęśliwa. Podróże kształcą, nawet podróże odbywane np. za Twoim pośrednictwem. Dzięki!
    Serdecznie pozdrawiam,
    Renata.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj Renato. Sama wiesz, ile człowiek się dowiaduje podróżując. Podróze to najlepszy uniwersytet. Tak dużo uczą. Kolory to jedyna radość ich zycia. I ja serdecznie pozdrawiam. 💕

      Usuń
  7. Fantastyczna opowieść i zdjęcia. Zdecydowane dla nas zaproszenie do Kalkuty - już się szykujemy, gdy tylko będzie bezpiecznie. Wschód Indii jest dla nas nadal planem na najbliższą przyszłość.

    A rikszarze? Pamiętam jak w Old Delhi jechaliśmy rikszą rowerową z dworca do hotelu z bagażami. Musiałem pomóc rikszarzowi pchając jego wóz pod górkę, potem zaś stresowaliśmy się, gdy zjeżdżał z góry włączając się w ruch wśród ciężarówek prawie tratujących nas na szerokiej ulicy.

    To niezwykli ludzie, którzy swój los przyjmują z godnością i uśmiechem na ustach. I wdzięcznością, jeśli tylko ktoś zamierza skorzystać z ich usług. Mam dla rikszarzy wiele szacunku. Tym bardziej z ciekawością przeczytałem historię o tych z Kalkuty.
    Pozdrawiam, Piotr

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj Piotrze, jest mi niezmiernie miło, że tematem wywołałam wspomnienia. Mam nadzieję w kolejnych wpisach utwierdzić Was w decyzji o wizycie w Kalkucie. Miasto jak dla mnie, bardziej przyjazne od pozostałych wielkich miast. Wspominam je wciąż. Dziękuję i pozdrawiam

      Usuń
  8. wspaniale opisane, przepiękne zdjęcia. Nigdy tam nie byłam, ale dzięki temu postowi czuję się jakbym tam była. Dziękuję :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ciesze się, ze sie podobało. Mam nadzieje, ze bede mogła jeszcze Indiami zainteresowąc. Dziekuję i pozdrawiam

      Usuń
  9. Przeczytałem wszystko i dopiero przy komentarzach załapałem , że to blog Uli, która jest moją znajomą z fb-ka i która już kilkanaście razy odwiedziła indie i obecnie też jest tam. Wielka miłośniczka Indii i podróżniczka. Zbyszek W.

    OdpowiedzUsuń

Copyright © PODRÓŻE Z KORDULĄ , Blogger