KALKUTA - dawna stolica Indii




Istnieje coś takiego jak "magia Indii". Ja jestem tego żywym przykładem, że można jej ulec bezgranicznie. Gdy słyszę słowo Indie, moje serce od razu zaczyna szybciej bić. A im dłużej ich nie odwiedzam, tym bardziej za nimi tęsknię. Swojego bloga zaczęłam pisać głównie ze względu na nie. Nasze liczne indyjskie podróże zaowocowały masą zdjęć i wspomnień. Śmiało możemy powiedzieć, że zakochaliśmy się w nich po uszy. Wielokrotnie je odwiedzaliśmy. Przejechaliśmy je z północy na południe, z zachodu na wschód. Za każdym razem nas zaskakiwały, zadziwiały, pokazywały coraz to nowe oblicze. Czarowały zapachami, kolorami, smakami. Ich różnorodność nie ma sobie równych. Ta wybuchowa mieszanka potrafi poruszyć wszystkie zmysły.

Dziś przyszedł czas na pokazanie wschodu Indii. Ten rejon jest zwykle omijany przez turystów i jakże inny np od Radżastanu, czy okolic Delhi. W związku z tym, że nie ma tu masowej i często agresywnej turystyki, jest bardziej przyjazny dla obcokrajowca.

Wschód ma wiele do zaoferowania. Naturalne bogactwo tego kawałka Indii jest nie do przecenienia. To tutaj na mokradłach Sanderbanu możemy obserwować dziką przyrodę, a nawet przy odrobinie szczęścia spotkać tygrysa bengalskiego. To także tutaj wspinając się krętą drogą wsród zielonych pół herbacianych Dardżilingu, dotrzeć do zboczy Himalajów. Do listy atrakcji należy również dodać niedaleki Sikkim, Nagaland, miejsca jeszcze niedawno niedostępne dla turystów. A jeśli lubimy delektować się historią zaklętą w kamieniu, to pobliska Orisa będzie idealnym do tego miejscem.
Można by tak bez końca wyliczać zalety Wschodu. My naszą  podróż po tej części Indii rozłożyliśmy na kilka lat i na kilka podróży.
Zaczniemy naturalnie od stolicy Bengalu Zachodniego, od Kalkuty. Trudno jest pokazać urok kolonialnej Kalkuty w jednej tylko jej odsłonie. Dlatego zamierzam przybliżyć ją Wam w sposób bardziej dogłębny.
No to zaczynajmy.

Charakterystyczne żółte taksówki 
Kalkuta, a właściwie z bengalskiego Kolkata, to moje ulubione indyjskie miasto. Mam tu na myśli oczywiście te największe miasta. Jest najmłodszym ze wszystkich wielkich indyjskich miast. Nie ma tu wielu zabytków, takich chociażby jak Taj Mahal, ale ma coś innego, bardzo cennego. To miasto ma duszę. Jak się okazuje, często nie w zabytkach tkwi urok, a w klimacie.
Kalkutę odwiedziliśmy dwa razy. Raz przy okazji podróży do Bangladeszu i Nagalandu oraz Assamu, a drugi raz do Sikkimu. Za pierwszym razem mnie oczarowała a za drugim utwierdziła, że warto tu wracać.


Zanim zaczniemy spacer po Kalkucie, muszę najpierw sięgnąć w głąb jej historii. Otóż w okresie kolonialnym była stolicą Indii Brytyjskich i to własnie Brytyjczycy stworzyli to miasto. Czuć to na każdym kroku. Zaprojektowana została tak jak Londyn. Dużo w niej parków, zielonych terenów, szerokich ulic przy których stoją latarnie oraz pięknej wiktoriańskiej architektury kolonialnej. W czasach panowania brytyjskiego o stylu życia w Kalkucie decydowali Europejczycy. Pracującym w Kompanii Wschodnioindyjskiej młodym urzędnikom nazywanymi tu "pisarzami", handlarzom, żołnierzom żyło się tu wybornie. Prowadzili hulaszczy tryb życia. Bójki, awantury, częste wizyty z pubach były na porządku dziennym. Każdy z nich posiadał naturalnie indyjską kochankę. Dla brytyjskich władców Kalkuta była najważniejszym miastem w całych Indiach. Wszystko to skończyło się na początku XX w, z momentem przeniesienia stolicy do Delhi, a potem z odzyskaniem przez Indie niepodległości. Imperium Brytyjskiego oraz Anglików już dawno nie ma, a duch pozostał.

Zwiedzanie Kalkuty najlepiej zacząć od głównego i ważnego placu, czyli od Majdanu, nazywanego zielonymi płucami Kalkuty. My tak właśnie zrobiliśmy, zwłaszcza, że niedaleko był nasz hotelik.  Majdan to pomysł oczywiście Anglików. Ten wielki plac powstał po wycięciu lasów, które kiedyś otaczały fort i osłabiały pole ostrzału z fortu.

Sam Majdan lekko mnie rozczarował, może to z racji wypalonej od słońca trawy? W porze deszczowej wygląda duzo lepiej. Jest soczysto-zielony. Ma trzy km długości, a okoliczne ogrody i parki są dla Kalkuty jak filtr. Kalkuta niestety nie ma czystego powietrza, wiec każdy metr zieleni jest dobrodziejstwem.


Na tym ogromnym trawniku odbywają się różne uroczystości i parady. Młodzi często grają tu mecze piłki nożnej czy krykieta. Wcześnie rano wielu ludzi uprawia jogging. Jest dużo miejsca aby  odpocząć od zgiełku miasta.


 I takie też widoki można spotkać w centrum ogromnej metropolii. Kalkuta jak się okazuje stawia na ekologie😀.W taki oto sposób zastępuje się elektryczne kosiarki. 

Gdziekolwiek się nie stanie na Majdanie, widać charakterystyczną białą kopułę masywnego budynku. Jest nią Viktoria Memorial. To najbardziej znany zabytek Kalkuty.


Ten okazały marmurowy gmach wzniesiono na początku  ubiegłego stulecia ku czci Królowej Wiktorii. Hindusi nie maja problemu z pamiątkami po Anglikach. Są dla nich ważne i traktują je jako własne dziedzictwo.

Zbudowali go zresztą sami, dla uczczenia 63 lat panowania Królowej Wiktorii.
Nieopodal Majdanu warty odwiedzenia jest Kościół Świetego Pawła. Ładna neogotycka architektura rzuca się w oczy, trudno ją przeoczyć.

Spacery po kolonialnej Kalkucie to wielka przyjemność. Ulice są gwarne i przepełnione do granic możliwości. Scenki uliczne jakie się mija nie dają odpocząć migawce. Uwielbiam ten indyjski harmider. W wilgotnym i ciężkim od upału powietrzu mieszają się indyjskie zapachy. Tu życie wrze a nawet kipi. Nie sposób od tego uciec. Ulicom Kalkuty poświęcę osobny wpis.   


 Ale żeby więcej zobaczyć trzeba czasem wsiąść w taksówkę. Żółta taksówka to symbol Kalkuty, powiem więcej, całych Indii, tych, które bezpowrotnie odeszły. Już nigdzie nie uświadczymy takiej ilości starych Ambassadorów. Ten relikt przeszłości w Kalkucie, póki co ma się świetnie. Kierowcy bardzo dbają o te samochody. Taki widok jest częsty.

Kalkuta leży nad odnogą Gangesu, nad rzeka Hoogli. To własnie dzięki rzece, miasto zawdzięcza swój rozkwit i potęgę. Dla Hindusów jak wiele rzek i ta jest świeta. Miejscowi i tak nazywają Hoogli Gangą. Woda w rzece nie należy do najczystszych. Jej kolor i zapach mogą budzić obrzydzenie. Kalkuta leży prawie 200 km od morza, ale pomimo znacznej odległości, morze ma wpływ na wygląd i poziom wody w rzece. Różnica w poziomie wody sięga czasem do 4 metrów. O tym oczywiście decydują morskie pływy. Jeśli jest rzeka muszą być i mosty. Jest ich cztery. Kolejnym symbolem miasta jest jeden z nich, słynny Howrah Bridge

Most Howrah
Wybudowany w 1943 roku jest wizytówką Kalkuty. Most jest newralgicznym i bardzo ważnym punktem miasta. To swoiste wrota Kalkuty. Łączy dworzec kolejowy z sercem miasta. Ruch tam panuje niemiłosierny. Codziennie przemierza go 150 tyś ludzi i 100 tys pojazdów. Kto przyjeżdża do Kalkuty musi przespacerować się po nim. To trzeba koniecznie zobaczyć. Ponadto z mostu można zobaczyć Kalkutę z innej perspektywy. Widok często szokuje nieprzyzwyczajonego do indyjskiego bałaganu przybysza. Jest jeden mały problem. Na moście jest zakaz fotografowania. Zdjęcia zrobiłam tak, żeby nikt nie widział 😀.


Jeśli już zdecydujemy się na przejście długiego na ponad 600m mostu i przedrzemy się przez tłumy kulisów przenoszących towary na głowach, to warto zajrzeć na największy dworzec kolejowy w całych Indiach, Howrah Station. Co dzień wjeżdża i wyjeżdża stamtąd 600 pociągów. Peronów jest nie bagatela, aż 23, a liczba pasażerów przytłacza. Ponoć dziennie  jest ich ponad milion. Jakoś nie mogę sobie tego wyobrazić. Miasto ma połączenie z około 1.300 miastami w całych Indiach.

Howrah Station

Aby wrócić z powrotem na wschodni brzeg rzeki, wcale nie trzeba wracać mostem. Można zafundować sobie przajażdzkę miejscowym wodnym tramwajem. A gdy już się znajdziemy na drugim brzegu to spacer po eleganckim bulwarze będzie super pomysłem na zakończenie dnia.

Miejscowi nie tylko spacerują, mają też w zwyczaju, dla przyjemności, popływać po rzece taki oto łodziami. My nie byliśmy gorsi. Zafundowaliśmy sobie taką przejażdżkę. Decydując się na tę atrakcję, trzeba pamietać o solidnym targowaniu się.

 Wybraliśmy tego flisaka. Nie mogliśmy się oprzeć jego wzrokowi. Przejażdżka była mocno sympatyczna.

Nasz kierownik łodzi tak zapalił do fotografowania, że miałam obawy, czy nie będzie chciał dodatkowej zapłaty w postaci aparatu😀. Dziś pokazałam zaledwie małą część Kalkuty. W kolejnych osłonach swoją i Wasza uwagę skieruję na samo życie, czyli na to jak wygląda ulica i jej mieszkańcy.     



11 komentarzy:

  1. Kalkuta to raczej spokojne miejsce, nie ma tu takiego zgiełku jak w rozwrzeszczanych i rozklaksonowanych innych znanych mi miastach. Warto tu spędzić trochę czasu, wtopić się w miejscowe klimaty, pojeździć metrem, zejść z głównej ulicy,gdzie zostaniesz obszczekany przez bengalskie psy, napić się czaju...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zdecydowanie warto. Czaj i samosy w gazecie to jest to:)))

      Usuń
  2. Pieknie pokazujesz Indie i czyta się świetnie. Świetny przekrój zdjęć, jest wszystko co tworzy obraz miasta, ludzie, architektura, scenki rodzajowe, przyroda. Mimo zakazu udało Ci się fantastycznie sfotografować i most, i jego otoczenie. Kolejna piekna hinduska opowieść, czekam na dalszy ciąg, pozdrawiam
    Gabi

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cześc Gabi. Wybór zdjęc był trudny. Sama wiesz jak trudno dokonać selekcji z takiej masy. Dodatkowo jest tyle w Kalkucie miejsc do pokazania, ze na jednej odsłonie sie nie skończy. Dzieki , ze wpadłas:))Ciesze sie z kazdej wizyty i z kazdego komentarza. Pozdrawiam:)

      Usuń
  3. Najpierw obejrzałam, a potem przeczytałam. Nie można zrobić inaczej, gdyż każda część zasługuje na osobną uwagę. Zdjęcia przemyślane, pięknie dopracowane i oddające klimat miejsca, a tekst wciąga. Wiele interesujących informacji, dużo zachwytu Indiami - jeszcze mnie nimi zarazisz ;)
    Wiesz może dlaczego nie można robić zdjęć na moście?
    Pozdrawiam,
    Renata.

    OdpowiedzUsuń
  4. Witaj Renato. Zarazic Cie Indiami to byłony coś:))) Super pomysł. To miejsce dla ludzi , którzy potrafią dostrzegać piekno w zwyczajności. To miejsce dla Ciebie. Nigdy nie zrozumiem ludzi, którzy widza tylko brud na ulicach. Indie to cos wiecej. A nawet w tym bałaganie mozna doszukać się piekna. Klimat Indii jest nieporównywalny z niczym innym. Emocje jakim tam ulegasz sa niepowtarzalne. Ja czesto po dniu pełnym wrazeń nie mogłam zasnąć. Tam tyle sie dzieje. Raj fotograficzny. Wszystko tam jest- zabytki, przyroda, ludzie, na wyciągnięcie reki. Kazdy ich kawałek to jak inne państwo. Dlatego , jak ktos mówi , ze był w Indiach, a był tylko raz i tylko np 10 dni, to nie moze powiedziec , ze zobaczył Indie. Odkrywanie ich to wielka przygoda. A jesli chodzi o most , to nie wiem dlaczego nie mozna robic zdjęć. Przy wejsciu jest znak mówiacy o zakazie fotografowania. Podejrzewam, ze z racji jego strategicznej wazności. Bardzo mi miło, ze znajdujesz czas aby mnie odwiedzac. Juz Ci przy poprzednim Twoim komentarzu pisałam , ze czekam na Twojego bloga. Mam nadzieje, ze to niedługo nastapi. Pozdrawiam Cię

    OdpowiedzUsuń
  5. Ulam zaczynam tęsknic za Indiami, po każdym Twoim poście. W Kalkucie nie byliśmy, wszystko przed nami. Bardzo ciekawy wpis, czekam na kolejne o tym mieście. Pozdrowienia :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Małgosiu, ja także. Wiem, ze nie byliscie, wierze , że zdołacie dotrzec na wschód Indii. jest fascynujacy. Miło mi bardzo , ze sie podobał. Pozdrawiam:)

      Usuń
  6. Już chyba rozumiem skąd ta fascynacja Indiami :) super wpis!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziekuje Kasiu:) Fascynacja i ciągła tęsknota za nimi.Całuski:)

      Usuń
  7. Mega wpis :) Kalkuta zawsze mnie zachwycała i mam nadzieję, że uda mi się kiedyś jązwiedzić. Na przyszły rok planuję podróże po Polsce. Chcę m.in zobaczyć kanał elbląski rejs.

    OdpowiedzUsuń

Copyright © PODRÓŻE Z KORDULĄ , Blogger