Gdy do sąsiedniej Gruzji płynie coraz szersza fala turystów, tak Armenia, czeka jakby w uśpieniu.
Ten mały kraj, wielkości polskiego województwa, napakowany jest taka ilością zabytków, że mógłby spokojnie obdzielić nimi kilka innych krajów . Nie sposób zliczyć i odwiedzić wszystkie zagubione w górach średniowieczne monastyry. Ich położenie często mocno zaskakuje. Potrafią zawisnąć na stromych urwiskach, zboczach kanionów , w miejscach pięknych i niedostępnych. Podczas naszej podróży odwiedziliśmy te najważniejsze , często wpisane na listę UNESCO.
Naszą przygodę z historią Armenii zaczęliśmy od stolicy tego kraju , Erewania. Ale o nim chcę napisać w dalszej części wspomnień. Erewań stanowi świetną bazę do jednodniowych wypadów po okolicy.
Dziś będzie właśnie o tym , co w jego okolicach jest warte zobaczenia, co wprowadziło nas w zachwyt i świetnie nastawiło do dalszej podróży.
O bogactwie armeńskiej historii świadczą liczne zabytki, które w doskonałej kondycji przetrwały do naszych czasów. Nasze zauroczenie tymi charakterystycznymi budowlami zacżęło się od MONAŚTYRU HOVHANNAVANK. Jego położenie jest spektakularne. Monastyr został wzniesiony nad poszarpanym Wąwozem rzeki Kazagh. Piękna kopuła w kształcie parasola jest elementem charakterystycznym i rozpoznawalnym w ormiańskiej architekturze religijnej. Monastyr przez wieki słynął jako ośrodek tworzenia manuskryptów .
Atmosfera jaka panuje we wnętrzach armeńskich monastyrów jest nie do opisania. Półmrok, rozświetlany miejscami blaskiem anemicznych świec wprowadza nas w nastrój zadumy, wyciszenia. Sączy się chóralna muzyka lub odprawiane jest nabożeństwo. Każdy dźwięk , wyśpiewane słowo , w takich okolicznościach brzmi wyjątkowo. Większość armeńskich Kościołów jest otwarta dla każdego. Dużą zaleta tego klasztoru jest to, że w zasadzie nie docierają tu turyści i można go podziwiać w samotności. Tak tez było tego dnia.
Do monastyru i innych atrakcji tego dnia, dotarliśmy najpierw marszrutką , a potem z miejscowym kierowcą Żiguli objechaliśmy to co chcieliśmy zobaczyć .Nasz kierowca spisał się na medal. Tak samo duże brawa należą się jego maszynie.
Myślę, ze wybaczycie mi brak ostrości. Mocno bujało, a drogi dziurawe jak diabli. Armenia nie słynie z jakości dróg, wręcz przeciwnie. Musiałam jednak Wam pokazać tę mocno rozbudowana deskę rozdzielczą.
Po duchowej uczcie, nasz kierowca wziął namiar na ARAGAC- najwyższy szczyt Armenii. 4090 mnpm. Nie sądzicie chyba, że wjechaliśmy tym samochodem na sam szczyt. My nim podjechaliśmy na wysokość 3200 mnpm. A to i tak uważam za niezły wyczyn.
Zanim tam dotarliśmy po drodze obejrzeliśmy z bliska jak wygląda ormiański alfabet. Twórcą jego był Mashots. Alfabet powstał w V w. Ormianie pękają z dumy , że posiadają własne literki. Alfabet pod gołym niebem, w cudownych okolicznościach przyrody to jest coś. Zobaczcie sami:)
Na południe od Aragaca znajduje się malowniczo położona twierdza AMBERD, co w tłumaczeniu znaczy TWIERDZA W CHMURACH. To jedna z krajobrazowych ikon Armenii. Stoi samotnie pośród wzgórz, a wiosną, gdy wszystko kipi z zieloności , widok jest boski. My byliśmy niestety we wrześniu, więc dominowały żółcie i brązy. Wszystko było spalone słońcem. Twierdza została wybudowana w niedostępnym terenie, na dość znacznej wysokości, bo 2300 mnpm. Była przez to łatwa do obrony. U podnóża wzniesienia przebiegają głębokie doliny dwóch potoków, tworzących naturalne fosy. Zamek postawiono w VII w . Jak mawiają miejscowi , obce wojska nie miały nawet odwagi do niego podejść. Nam się to jednak udało. Obeszliśmy ja prawie dookoła. Zajrzeliśmy także do małego kościółka, równie starego jak twierdza.
Koniec dnia zakończyliśmy u podnóża Aragaca. Wijąca się droga w górę , aż do wysokości 3190m dojechaliśmy naszym Żiguli. Krajobraz zachwycał a, a widoki zapierały dech w piersiach. Znaleźliśmy się nad brzegiem niewielkiego Jeziora Kari, gdzie mieści się słynna Stacja Meteorologiczna. Miejsce to jest doskonałą bazą wypadową na szczyt. Jakieś 4 -5 godz dobrego marszu i już jesteś na szczycie. My poprzestaliśmy na spacerze wzdłuż jeziora i na zjedzeniu najsłynniejszego dania w Armenii. HASZ, bo tak brzmi jego nazwa. Jest daniem dla mężczyzn, ale przygotowywanym przez kobiety. Hasz zaczyna się gotować wieczorem, a zjada się go następnego dnia z samego rana. Kiedy planuje się zjedzenie haszu, trzeba zaprosić rodzinę, przyjaciół, ale tylko męską część. Nie je się go samemu. Hasz jest daniem towarzyskim. Podczas jedzenia tej potrawy musi być podana wódka. A przecież samemu pić wódkę , to żadna przyjemność. Hasz jest bardzo specyficzny w smaku. Jest rzadko podawany, zaledwie kilka razy w roku. Powinno się go spożywać w miesiącach, w których nazwie jest litera "r".
A co to jest hasz?
Otóż jest to chudy bulion gotowany na wieprzowinie. Do jego przyrządzenia potrzebne jest odpowiednia raciczka, uznawana za wielki rarytas. Ot i cała tajemnica.


I tak nam minął jeden z dni w Armenii. Był wypełniony po brzegi. A to dopiero początek. Jeszcze tyle było przed nami. Ale o tym w kolejnym poście.
A co to jest hasz?
Otóż jest to chudy bulion gotowany na wieprzowinie. Do jego przyrządzenia potrzebne jest odpowiednia raciczka, uznawana za wielki rarytas. Ot i cała tajemnica.


I tak nam minął jeden z dni w Armenii. Był wypełniony po brzegi. A to dopiero początek. Jeszcze tyle było przed nami. Ale o tym w kolejnym poście.
No to zapowiada sie ciekawy,okraszony pieknymi fotkami blog :) Bardzo ciekawe miejsca w nieznanym mi kraju , jakim jest Armenia zachecaja do pomyslenia o tym kierunku. Dobrze ,ze komercyjne wycieczki nie widza potencjalu tego panstewka.Zwiedzanie bez ludzkich mas to najpiekniejsze co moze byc w podrozowaniu. Gratuluje swojego miejsca w pelnym bezwartosciowego syfu wirtualnym swiecie. Fajnie sie czyta i oglada. A o to w tym chodzi. Pozdrawiam jak zwykle serdecznie- Pisanka
OdpowiedzUsuńWitam pisanko w moich skromnych progach.Zagl adaj do mnie . Bardzo to motywuje do dalszego działania:)) A Armenia warta grzechu. Dziękuję i pozdrawiam serdecznie:)
UsuńBajkowy,senny krajobraz jak z innego świata.
OdpowiedzUsuńNie ma plaż i drinków z palemkami oraz głośnej muzyki.Tak też lubimy zwiedzac i im dalej od cywilizacji,tym lepiej.Coraz mniej takich miejsc.Monastyry i ich atmosferę uwielbiamy.
Fajnie się zapowiada Wasza armeńska przygoda.
Pozdrowienia!
Witaj Irenko. Armenia, przynajmniej te pięc lat temu była jakby w uspieniu. Klimat monastyrów i ten brak turystów jest rzeczywiście bezcenny. Kraj ten bardzo nam zapadł w serca. Dziekuje za odwiedziny, dziekuje za zostawiony komentarz:) Zapraszam mam nadzieje na kolejne odsłony.
Usuń
OdpowiedzUsuńSą takie kraje, gdzie droga, jaką się pokonuje nie stanowi uciążliwości tylko jest atrakcją sama w sobie. Widzę, że i Armenia do takich należy. Wspaniałe krajobrazy, formacje, kaniony, do tego taki ciepły kolor. Monastyry, ich lokalizacja i wnętrza na tle tych krajobrazów jak wisienka na torcie. I faktycznie zero ludzi. Piękna relacja jak zawsze u Ciebie, pozdrawiam
Dokładnie tak jest jak piszesz. Własciwie kazda droga jest podróżą. Teraz tez tak będzie. Droga będzie długa. Mam nadzieje, ze nie umeczy nas zbytnio i dostarczy wielu wrażeń. Dziekuję za przybycie. Pozdrawiam serdecznie:)
UsuńTe rejony od dawna są u mnie na radarze, marzy mi się Armenia! Na Twoich zdjęciach wygląda zjawiskowo, Ulu. 😊 Z niecierpliwością czekam na ciąg dalszy!
OdpowiedzUsuńDominiko, jedz, póki turystów tam niewielu. Można sie tam poczuć jeszcze jak odkrywca. Dziekuję, ze zajrzałas. Pozdrawiam serdecznie:)
Usuń