KANYAKUMARI - koniec indyjskiego świata

Czy Indiami można się znudzić?  Wiele razy słyszeliśmy   pytanie, czy będąc tyle razy w Indiach coś jeszcze może  nas  tam zadziwić?  Przecież już prawie wszystko o nich  wiemy i tak dużo już tam widzieliśmy..... Zawsze odpowiadamy tak samo.   Indie to taki kraj , który za każdym razem  zaskakuje , zadziwia, wprawia w osłupienie, skłania do refleksji, uczy. Przybysz  z dalekiej Europy  zawsze czuje się jak odkrywca nieznanego lądu. A o to przecież w podróżach chodzi, prawda ?

Dziś zabiorę Was do  najdalej wysuniętego  na południe  punktu Indii, na sam ich koniuszek,  tam gdzie spotykają się trzy wielkie   wody , do KANYAKUMARI . Czubek Półwyspu Indyjskiego , to skalisty półwysep, przy którym  mieszają się  wody Zatoki Bengalskiej, Morza Arabskiego  i wielkiego Oceanu Indyjskiego.







Do Kanyakumari trafiliśmy  po  intensywnym zwiedzaniu południa Indii , a przed lotem na Andamany. A co takiego magicznego jest w tym miejscu? A choćby to , że jako jedyne plaże na świecie umożliwiają   przyjeżdżającym zaznać zarówno  cudownych wschodów  jak i  zachodów słońca. A świadomość , że dotarło się do samego czubka " V" tego wielkiego subkontynentu napawa dziką radością .
Zjeżdżają  się tam  pielgrzymi z całych Indii.




Indie to kraj nie tylko niezwykłych zabytków, czy przyrody. Indie to kraj niesamowitych ludzi. Dla  nas białasów, bardzo egzotycznej urody. Kanyakumari nie ma wiele zabytków, ale przyciąga  swą atmosferą, którą tworzą  pielgrzymi  i rodzimi  weekendowi turyści. Na każdym kroku indyjska  kiczowatość przeplata się  z duchowością, dając nam możliwość obserwacji tej niezwykle interesującej  mieszanki.




















KANYAKUMARI nazwana została  na cześć Bogini Kumari, opiekunki wybrzeży. W tym małym miasteczku do odwiedzenia jest przede wszystkim  świątynia  KUMARI AMMAN. Ciekawą rzeczą jest fakt, że aby mógł tam wejść, mężczyzna , musi obnażyć swój tors.. Atrakcją są także dwie skaliste wysepki  położone kilkaset metrów od brzegu. Trzeba liczyć się   z dość   długą kolejką  do łódki. Ale to nic. Jest wtedy czas aby popatrzeć na ludzi..Na jednej wysepce znajduje się VIVEKANANDA MEMORIAL, duże mauzoleum upamiętniające hinduskiego reformatora, a na drugiej  imponująca ponad 40 m statua przedstawiająca świętego THIRUVALLUVA ( o matko jakie to trudne słowo).


Na lewej wysepce  Vivekananda Memorial, a na prawej Statua  Thiruvalluva







  Warty obejrzenia jest  biały  gotycki kościół z XVI  (powyżej) , uważany zresztą za najpiękniejszy  w Indiach.- Church of Our Lady of Ronsom. Od strony morza wygląda szczególnie pięknie. Fajnie jest siedzieć nad brzegiem morza niewiadomo którego , wsłuchiwać się w szum  fal i mieć świadomość, że cały subkontynent został za plecami. Przyjemność tę  potęguje wiatr, wiejący mocno z każdej strony. Po dusznej i upalnej Kerali to boskie uczucie.



 Na dobrą sprawę , to by było na tyle atrakcji Kaniakumari. Pół dnia wystarczyłoby aby je wszystkie obejść. Pobyt w miasteczku byłby jednak nieważny, gdybyśmy wyjechali   nie zobaczywszy najważniejszego wydarzenia, jakim jest wschód słońca. I właśnie dla nich przyjeżdża tu większość Hindusów. I my tez w tym celu tu przyjechaliśmy. Musicie wiedzieć, że Hindusi mają hopla na punkcie wschodów i zachodów słońca.  Wiele razy mogliśmy się o tym przekonać.
Jak się potem okazało, większą atrakcją było oglądanie ludzkich zachowań niż to co działo się na niebie.  O Takim spektaklu, z tak barwnymi aktorami nawet nie śniłam. Choć do Indii jeździmy od lat i choć uroda Hindusek i Hindusów nie jest nam obca, to tego ranka czułam się jakbym była tam po raz pierwszy.

 No dobrze, ale  po kolei. Około czwartej rano , obudził nas odgłos  bębenków  i muzyki  dobiegającej   ze świątyni. Nie było innej możliwości  jak tylko wstać i iść  w kierunku morza.
.Jakież było nasze zdziwienie, że nie tylko my wpadliśmy na taki pomysł. Choć było jeszcze sporo czasu  do świtu, ludzie już zajmowali miejsca w obawie , że coś mogliby  przeoczyć.

Z minuty  na minutę robiło się coraz jaśniej . Niebo  przybierało coraz to inne kolory. Pierwsi rybacy wyruszali na połów.

Spektakl pomału się rozkręcał. Aktorzy przybywali tłumnie. Jedni cierpliwie oczekiwali przysiadując na murkach , ziemi, inni ofiarowali dary swym bogom zanurzając się w morzu, malowali  na skałach niezrozumiałe dla nas obrazki. A jeszcze inni w skupieniu  recytowali  modlitwy i rozmyślali.  Wyglądało to bardzo mistycznie. Zresztą w Indiach , jak nigdzie indziej  na świecie, mistycyzm widoczny jest na każdym kroku  Od morza wiał ciepły przyjemny wiatr. Ale to my tak go odbieraliśmy. Hindusom było najzwyczajniej chłodno. Poubierani w czapki , ciepłe szaliki i pożyczone ręczniki hotelowe wyglądali trochę dziwacznie. Ich uroda zupełnie nie pasuje do zimowych ubrań. 







A to  moje ulubione zdjęcie  Nazwałam ją Madonną z Kanyakumari. 
Reagują często jak małe dzieci. Są spontaniczni, potrafią się cieszyć  z małych rzeczy.


Wschód słońca się udał. Przez wszystkie dni w roku się udaje.Dla tych co odwiedzają Kanyakumari w kwietniu , miejsce to ma jeszcze jedna atrakcję. Można wtedy zobaczyć jednocześnie pełnie księżyca i słońca na tej samej linii. Ciesze się bardzo , ze mogłam tam być. Choć to nie po drodze  do tych najważniejszych  miejsc w Indiach, bardzo wszystkich namawiam , aby zboczyli z utartych szlaków i właśnie tam zawitali.


Wszystkie zdjęcia  można obejrzeć także tutaj:

1 komentarz:

  1. Ula, dzięki tej relacji na OS, nie tylko zresztą tej zdecydowałam sie kilka lat temu pojechać do Indii Południowych, i był to strzał w 10. To miejsce też mnie zachwyciło, pięknie je pokazałaś, klimat oddany znakomicie, pozdrawiam
    Gabi

    OdpowiedzUsuń

Copyright © PODRÓŻE Z KORDULĄ , Blogger