SEUL OD KUCHNI

Podróże to nie tylko poznawanie nowych miejsc, kultur, to także odkrywanie nowych smaków. Poznawanie lokalnej kuchni oraz tradycji związanych z jedzeniem to ważny element odkrywania nowego miejsca. Poszerzanie smakowych horyzontów to wielka frajda. Są takie kraje , które mocno kojarzą nam się z jakimś jedzeniem.  Nasuwają nam się wtedy konkretne smaki i potrawy. Jest absolutnie pewne, że jak myślimy np  o Włoszech to nierozerwalnie mamy na myśli nie tylko zabytki  Wenecji ale także smak niezrównanej włoskiej pizzy. I tak jest tez w przypadku Korei południowej. Z całą pewnością tym konkretnym smakiem i symbolem kuchni koreańskiej  jest KIMCHI , bez której żaden  Koreańczyk nie wyobraża sobie posiłku.
 Kuchnia koreańska bardzo różni się od polskiej. Jest dość ostra i zachwyca bogactwem smaków. Smaki pikantne a przez to wyraziste dominują w tutejszych potrawach.Podstawowym jej składnikiem jest ryż. Dodatkiem do niego jest mięso, przeróżne warzywa oraz ryby. A co ważne, tak jak niemalże każda kuchnia azjatycka dba zarówno o duszę jak i ciało spożywającego. Dania tej kuchni bazują na produktach zdrowych, naturalnych z niską zawartością tłuszczu. Jest uznawana za jedną z najzdrowszych na świecie. Jest z pewnością wielką przygodą kulinarną.

Jedzenie w Korei  wydaje się wszechobecne. Na każdym kroku można coś zjeść. Stragany z krewetkami, pierożkami ,  smażonymi kurczakami czy jedwabnikami są niemal wszędzie.

To raj dla smakoszy dobrego jedzenia. W niemal każdej restauracji,  na stole pojawia się osławione koreańskie kimchi . Podawana jest do wszystkiego z wyjątkiem piwa i deserów.

 A oto i kimchi. W podstawowej wersji jest to kapusta pekińska kiszona w marynacie z czosnkiem, papryczką chilli i różnymi warzywami.  Kisi się ją od 3 tygodni do nawet roku.  Koreańczycy są wyjątkowymi fanami kiszonej kapusty. Ponadto są mistrzami w kiszeniu wielu innych produktów. Mówi się , ze potrafią wszystko ukisić.  Jest mniej soczysta i bardziej intensywna w smaku od polskiej kapusty kiszonej.

 Podobno istnieje ponad 250 rodzajów kimchi.  Koreańczycy zjadają tego typu kiszonki w ogromnych ilościach- 20 kg w ciągu roku na osobę. To samo zdrowie. Mieszkańcy Korei jeśli nie pracują lub nie śpią to najpewniej coś właśnie przekąszają. Jednocześnie mimo spożywania, olbrzymiej ilości posiłków są wyjątkowo  szczupli . To właśnie m.in. zasługa zdrowej i pikantnej kuchni.Jedzą też dużo ryb i owoców morza. Targi kipią od ilości i różnorodności produktów.

Znany i u nas rzeń -szeń , króluje na seulskich  bazarach  i w koreańskiej kuchni.


Aby dobrze  zjeść w Seulu nie trzeba wcale iść  do drogiej restauracji. Wystarczy wybrać się na miejscowe bazary, których niemało w mieście. Koniecznie trzeba  trzymać się zasady, że najlepiej zje się w garkuchniach, które swym wyglądem nie zachęcają nas  wcale.
.

 Nastawione są  na miejscowych, a nie turystów. I przez to autentyczne.
 Jednym z takich miejsc , które konieczne trzeba odwiedzić jest  Gwangjang Market w Jongno.




Od ilości jedzenia można oszaleć. Przyjść tam trzeba bardzo głodnym aby wytrzymać dużą ilość degustacji. Wybór  jedzenia jest  szalenie trudny.



Te dziwne szaszłyki jadłam , Nie umiem powiedzieć jaki miały smak. Jak dla mnie zupełnie nieokreślony.

A tu coś w rodzaju naszej kaszanki lub śląskich krupnioków.


I świński ryjek się nawet trafił. Koreańczycy jedzą sporo mięsa.

W porze obiadowej przychodzi tam chyba połowa Seulu. Ścisk panuje niemiłosierny.  A od zapachów  kręci sie w głowie. Jak widać, Korea Południowa to nie tylko kiszone warzywa kimchi,  to przede wszystkim kulinaria, które dla większości z nas są po prostu egzotyczne.

Choć nasze brzuchy były u granic możliwości , nie mogliśmy odmówić  sobie Sannakji ,   tradycyjnego dania kuchni koreańskiej. Potrawa składa się  z żywych ośmiorniczek, pokrojonych na kawałki na chwilę przed podaniem. Wszystko polane jest sosem sezamowym .
 Każdy kawałek ośmiorniczki wije się na talerzu. Obiad , który ucieka , to dość dziwne uczucie.

Danie jest trudne do zjedzenia - każdy kawałek po wzięciu go w pałeczki próbuje uciec, a po wzięciu go do ust  chce przyssać się do zębów, języka czy podniebienia. Przed połknięciem trzeba bardzo dobrze je pogryźć. Co roku  notuje się kilkanaście zgonów z powodu spożywania żywej ośmiornicy - macki przyklejają się nieszczęśnikom do przełyku, powodując uduszenie. Nam udało się przeżyć . Czego się nie robi dla zdrowia. Ponoć jedzenie ich dodaje wigoru i siły.


Filmik Maćka  najlepiej to odda.


Najlepszym sposobem na poznanie miasta jest zagubienie się na lokalnym rynku.  Aby poznać  koreański styl życia koniecznie trzeba odwiedzić własnie bazary. Te tradycyjne koreańskie rynki, zwane także sijang  istnieją już od 700 lat. W Seulu są cztery godne odwiedzenia  takie miejsca. Jedno już Wam pokazałam. Teraz czas na  MYEONGDONG NIGHT MARKET. 


Jest to prawdopodobnie najpopularniejszy rynek wśród turystów. Może dlatego , że własnie tam znajdują się najsłynniejsze dwa domy towarowe - Lotte i Shinsegae. A co turyści lubią najbardziej, jak nie zwiedzają? właśnie zakupy. Tu mozna   nabyć  różne śmieszne gadżety.


Wystawom sklepowym powinno się poświęcić osobny wpis . Są wymyślne, bardzo kolorowe, zatrzymujące wzrok.. A ta nawet była bardzo smaczna.

 Oczywiście w Myeongdong  nie możemy przegapić szerokiego wyboru jedzenia. Nie dla zakupów , a  własnie dla niego tu przyjechaliśmy. Tutaj, począwszy od 5 tej po południu, można znaleźć wszelkiego rodzaju koreańskie jedzenie uliczne. Wzdłuż ulicy ustawione są stragany z masą jedzenia. Od samego patrzenia może rozboleć brzuch.



Największe wrażenie  na mnie zrobiły  lody. To te powyżej. Prawdziwe arcydzieła .Owoce w czekoladzie  kusiły nie mniej niż lody. I co tu wybrac? W Korei nie sposób chodzić głodnym.  Niezależnie  od pory dnia, zawsze znajdziemy stragany z jedzeniem rozstawione w całym mieście.  Ja zajadałam się pierożkami  z ośmiornicą, naleśnikami , kluskami z ciasta ryżowego w ostrym sosie chili i oczywiście kimchi . A przy okazji podziwiałam rozświetlony nocny  Seul. To zupełnie inny świat.

Uważam , że stałym punktem każdego wyjazdu powinno być próbowanie lokalnej kuchni. W Korei Południowej jest to bardzo proste. Street food jest bardzo popularny, łatwo dostępny i stosunkowo tani.  Wszystkim odwiedzającym gorąco polecam:)

6 komentarzy:

  1. Ja sobie nie wyobrażam podróży bez spróbowania lokalnej kuchni .
    Świetny reportaż .
    Kiszonki są bardzo zdrowe, pewnie też bym się objadała.
    W życiu nie zjadłabym tej ruszającej się na talerzu ośmiornicy !
    Smakołyków ogromna ilość, ja nie wiedziałabym, co wybrać.
    Bardzo podobała mi się Twoja relacja.
    Pozdrawiam :-)
    Irena

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj Irenko, kiszonki bardzo zdrowe , kimchi jest doskonałe . W Korei nie ma posiłku bez tej własnie kapusty. My zaczynalismy juz od sniadania, zajadalismy sie nią. Jedzenie w Korei jest wszędzie, na dodatek tak smaczne, ze trudno sie oprzec. Lubie bardzo indyjska kuchnie, ale ta również zagościła w moim sercu:)) Miło, ze zainteresowałam. Pozdrawiam:)

      Usuń
  2. PKP i piszesz tak jakbyś mówiła potoczyście. Zatem czyta się z smakiem...pozdro

    OdpowiedzUsuń
  3. Ula podpisuję się pod tym co napisałaś o podróżowaniu i kuchni. Tez odwiedzamy bazary i staramy się jeść tam gdzie lokalsi, a nie turyści. Na ten bazar wybierzemy się z pewnością jak tylko dotrzemy do Seulu. Smak kimchi znam, ale pewnie w dwóch czy trzech odmianach. A tam proszę bardzo...do wyboru i koloru. Zazdroszczę im takiej zdrowej kuchni. Chciałabym jeść i nie myśleć o odchudzaniu ;D Bardzo interesujący wpis. Dzięki wielkie :) M

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. KImchi jest boskie. Jedlismy trzy razy dziennie. Na sniadanie tez jest podawana. Jedzenie to wazny element podrózy. Taka kuchnia jak w Korei nie tuczy. Mozna pozwolic sobie na wiele. Dziekuje i pozdrawiam:)

      Usuń

Copyright © PODRÓŻE Z KORDULĄ , Blogger