SEUL - PROLOG

Dokładnie cztery lata temu Polskie Linie Lotnicze LOT otworzyły nowy kierunek. Tak bardzo kusiły cenami, że nie mieliśmy wyjścia . Bez długiego zastanawiania kupiliśmy bilety na premierowy  lot do Seulu. Mieliśmy tam spędzić cały tydzień.
W naszych podróżach nie brałam nigdy pod uwagę  Korei Południowej. Nie przepadam również za dużymi miastami, a przecież Seul miał być celem naszej podróży. Gdyby nie atrakcyjna cena biletu pewnie byśmy tam nie polecieli. Teraz mogę śmiało powiedzieć, ze bardzo się myliłam i że  nie należy mówić nigdy, "nigdy".
Tygodniowy  pobyt w Seulu zaliczam do bardziej udanych wypadów.
Ktoś może zapytać... a cóż można robić tydzień w jednym mieście?  Otóż jak się okazuje, można spędzić siedem cudownych dni  i ani chwili się nie nudzić, Tam  każdy dzień zaczynał się wcześnie rano  a kończył późno w nocy i był  wypełniony po brzegi.

Bo Seul to nie tylko nowoczesność, jak większość uważa, ale też pieczołowicie pielęgnowana tradycja, widoczna na każdym kroku. Ten cudowny eklektyzm potrafi mocno zachwycić.
Co przeciętny człowiek wie o Korei Południowej?
Na pewno kojarzą ją z ciągłym zagrożeniem ze strony północnego brata, z nowymi technologiami, z motoryzacja, z szybkim tempem życia. No może tyle. A tymczasem , kraj jest tak ciekawy, ze po pierwszej wizycie człowiek domaga się jeszcze i jeszcze. 
Chciałabym w kilku odsłonach pokazać Wam jak wygląda Seul, napisać coś nieco o historii kraju, pokazać ludzi jak żyja, co jedzą , jak pielęgnują swe tradycje. A na koniec zabrać Was do Strefy Zdemilitaryzowanej DMZ.

No to po kolei ,  17 października cztery lata temu  stawiamy się na Lotnisku Chopina, aby razem z innym szczęśliwcami odbyć pierwszy lot do Seulu. Gate 13 miał przynieść szczęście.

Z racji tego , ze to inauguracja destynacji, Linie przygotowały niespodziankę. Przy odprawie  koreańskie dziewczyny w tradycyjnych strojach częstowały pasażerów ryżem zawiniętym w wodorosty. To takie pyszne ich kanapki. 


 Lot  choć długi, bo trwający 10 godz zleciał nam szybko. Na tej trasie latają  Dreamlinery, więc lot był dość wygodny. Na miejscu, już w Seulu z racji tego , ze był to pierwszy lot,  powitano nas też uroczyście. Na płycie lotniska w tunelu z wody strażackich  sikawek przeszliśmy chrzest. A po wyjściu z samolotu czekała na nas ładnie uśmiechająca się Koreanka.














Po długim locie, zawsze człowiek jest lekko oszołomiony , a tu trzeba  przecież stawić czoła wyzwaniu . Najpierw   znaleźć stację kolejki, która nas zawiezie do centrum,  celnie  się przesiąść z jednej linii metra na drugą a na koniec wysiąść na właściwej stacji
 Mając doświadczenie japońskie, baliśmy się  , że nie będzie łatwo.


Wszystko mieliśmy opracowane, wyczytane, wydrukowane, ale i tak trema była.Gdy spojrzeliśmy po raz pierwszy na rozkład jazdy autobusów , zaczęliśmy się głośno śmiać. Jak się potem okazało, nie było wcale tak źle. Rozwiązania komunikacyjne w Seulu są bardzo przejrzyste. Oprócz ich krzaczków , napisy są także w języku angielskim.Również  mapki są dostępne na każdym kroku. Na dodatek można pobrać aplikację na telefon.


 Podróż do centrum trwała dobrze ponad godzinę. Gdy już  wysiedliśmy po kilku przesiadkach w  metrze , okazało się , ze jesteśmy prawie pod naszym hotelem. Wszystko poszło jak po maśle.  Hotele w Seulu są dość drogie, ale jakość wysoka. Najważniejsze , aby hotel  znajdował się blisko  atrakcji, jakie mamy zaplanowane. Ważne tez jest aby był blisko przy stacji metra . To bardzo ułatwia sprawę. A to własnie nasz hotel.


 Pomimo długiego lotu i przestawienia czasowego nie mogliśmy  zrobić inaczej , jak tylko wyruszyć w miasto.  Sama nie wiem , skąd tyle siły drzemie  w człowieku ? Seul to miasto nowoczesne, bogate, bardzo zachodnie.  Przynajmniej to co zobaczyliśmy po wyjściu z naszego hotelu o tym świadczyło.

Postanowiliśmy wyruszyć do ścisłego centrum. Właściwie w Seulu trudno  mówić o jednym centrum. Tam każda dzielnica ma swoje centrum. Ale zanim na dobre poszliśmy  w miasto trzeba  było nabrać sił  .Postanowiliśmy zajrzeć do pierwszej z brzegu restauracji.  Wybór żarełka pierwszy raz był dość trudny. Wiedzieliśmy , ze chcemy Kimchi, ale to przecież tylko przystawka, bez której żaden Koreańczyk nie wyobraża sobie posiłku. Nazamawialiśmy dań o których nie mieliśmy pojęcia. Było  dobre tylko mocno ostre. Pierwsze koty za płoty. Posileni z wypalonym przewodem pokarmowym  ruszyliśmy w miasto.

 Miał być to krótki spacer, takie zapoznanie się z miastem. Jednak stało się inaczej. Czym głębiej zapuszczaliśmy się  , tym bardziej nas wciągało.



.
Z daleka dobiegające  do naszych uszu  dźwięki dzwonków i  mocne odgłosy gry na bębnach nie dawały nam spokoju. Dość szybko zlokalizowaliśmy to miejsce. I tak  znaleźliśmy się pod  jednym z pałaców Seulu.

A był nim Pałac Deoksungung. Musicie przyznać , że nazwa dziwaczna.  W Korei nazwy są trudne do zapamiętania.  Przed jego główną bramą trzy razy dziennie odbywa się oficjalna zmiana warty. I my własnie trafiliśmy na jedną z nich.

Z tak egzotycznymi jegomościami trudno było nie zrobić sobie fotki. Zresztą sami bardzo mnie do tego namawiali.


Pałac Deosungung jest najmniejszym z pięciu pałaców Seulu.To tutaj odbywały się koronacje królów, mianowania nowych urzędników i spotkania z zagranicznymi wysłannikami. To właśnie tutaj w 1897 roku, król Gojong (stając się cesarzem) ogłosił utworzenie Cesarstwa Koreańskiego.




Deoksugung nie jest dużym pałacem, ale poza walorami architektonicznymi,ma jeszcze jedną zaletę nie do przecenienia . Podczas gorącego lata -  stare, rozłożyste drzewa zapewniają przyjemny cień . Nam jednak to nie groziło. Temperatury jesienią  są komfortowe.


 W otoczeniu starych zabudowań Pałacu , świetnie prezentowały się młode Koreanki, ubrane w tradycyjne stroje narodowe Hanbok, bo tak nazywa się tradycyjny strój koreański we współczesnej wersji jest prosty, ale jakże twarzowy.  Coraz więcej  młodych kobiet chce wyrazić swoją indywidualność poprzez noszenie czegoś, co łączy w sobie tradycyjne piękno i współczesną prostotę. Takich widoczków podczas naszego tygodniowego pobytu zarejestrowałam bardzo dużo.



Doba  tego pierwszego dnia  wydłużyła nam się niemiłosiernie. Nasze zmęczenie pokonało nas . Ruszyliśmy zatem  w drogę powrotną do hotelu,  która wydawała się dłuższa niż była. Po drodze kadrów dookoła było zbyt dużo , żeby aparat zamknąć w torbie. Zobaczcie sami co przykuło moją uwagę.



Droga do naszego hotelu wiodła przez teren ładnej buddyjskiej świątynki. Nie mogłam nie zajrzeć choć na  małą chwilę. Wiedziałam , ze muszę tu wrócić następnego dnia..


 Na dziś to koniec. Po tych krótkim  pierwszym spacerze po Seulu, już wiedzieliśmy, że Seul  nam się spodoba. Mam nadzieje , że i Was potrafię zainteresować tym arcyciekawym miastem.


2 komentarze:

  1. Bardzo ciekawie zapowiada się relacja z Seulu. Nie dziwię się, że po długim locie ruszyliście w miasto. My też mamy zazwyczaj taką adrenalinę, że ruszamy jak na fali :) Nowoczesność przeplatająca się z tradycją przypomina mi trochę Japonię. Poradziliście sobie świetnie z dojazdem. Jeteście wytrawnymi podróżnikami. Pozdrawiam M

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję Małgosiu. Dopiero teraz przeczytałam komentarz. Masz rację mieszanka jakby podobna. Koreańczycy mają kompleks Japonczykow. Nie lubią jak się ich porównuje. Korea jest cudowna.

    OdpowiedzUsuń

Copyright © PODRÓŻE Z KORDULĄ , Blogger