Aż nie mogę uwierzyć, że tak długo nic nie napisałam na blogu. Dziewięć miesięcy to szmat czasu przecież. Choć przez ostatni rok dni wlokły się niemiłosiernie a czasu wolnego miałam więcej niż zwykle, to chęci i weny nie było za grosz.
Ale chyba już najwyższy czas obudzić się z covidowego snu. Na przebudzenie wybrałam znów Indie i chyba najpiękniejszą naszą podróż po tym magicznym kraju. Kiedyś na jednym z portali podróżniczych zaczęłam ją opisywać i nie wiedzieć czemu nie dokończyłam tam swych wspomnień. Może i dobrze, że tak się stało, bo portalu już nie ma, a ja mogę zrobić to tu, u siebie.
No to zaczynajmy. Dziś, i jeszcze w kolejnych postach chcę Was zabrać w podróż do Ladakhu. Była dość długa, trwała cały miesiąc, wiec zanim tam dotarliśmy, dane nam było odwiedzić po drodze kilka ciekawych miejsc w Penjabie i Himachal Pradesh. Podróż zaczęliśmy w Delhi. Tam czekał na nas samochód z kierowcą, który pierwszego dnia pokonał prawie 500km, co na indyjskie warunki drogowe graniczy prawie z cudem. Nasz kierowca późnym popołudniem dowiózł nas szczęśliwie do Amritsaru, ważnego miasta w Penjabie. Ktoś kto choć trochę interesuje się Indiami, ten wie, że w tym właśnie stanie żyje najwięcej Sikhów, bo aż ok 30mln. Trudno nie zgadnąć do jakiego stanu właśnie wjechaliśmy 👳😀.
Kierowca pędził po indyjskich "autostradach" niczym rajdowiec aby przed zachodem słońca dowieźć nas do małej miejscowości Attari położonej 40km od Amritsaru. Przygnała nas tam niezwykła ceremonia opuszczania flag indyjskiej i pakistańskiej na przejściu granicznym w Wagah- Attari. To widowisko, bo śmiało tak można je nazwać, jest jednym z najbardziej dziwacznych rytuałów wojskowych na świecie. Ceremonię opuszczania flag i zamknięcia bramy między Pakistanem a Indiami odbywa się każdego dnia o zachodzie słońca od 1959 roku. Uczestniczy w niej codziennie ok 5 tyś Hindusów i tyleż samo Pakistańczyków. Trzeba dodać, że jest to jedyne przejście graniczne a także jedyna przerwa w zasiekach wzdłuż całej granicy Pakistan - Indie. W stosunkach między obu państwami rzadko panuje spokój, rywalizacja trwa non stop, zaczynając od krykieta a kończąc na zbrojeniach. Na granicy w Wagah też trwa swoista rywalizacja. Na pół godziny przed zachodem słońca strażnicy obu państw biorą udział w paradzie dziwnych kroków i groźnych min, demonstrując w ten sposób swą siłę. W atmosferze podniecenia i euforii flagi Indii i Pakistanu zostają opuszczone a granica zamknięta. I tak codziennie przez okrągły rok. Wokół tego przejścia oba kraje wybudowały stadiony. Każdy może pomieścić nawet 10 tysięcy ludzi, chcących obejrzeć ceremonię zatrzaśnięcia bramy pomiędzy obu państwami.
Bardzo fajnie się czytało, jakbym tam był... 😁
OdpowiedzUsuńSerio, takie masz wrażenie? hahah:)Przyznam Ci się że tez mam podobne wrażenie, hahah:)
UsuńUla, widziałam wpis już rano, ale spieszyłam się, bo jechałam do Wałbrzycha. Cieszyłam się, że jak wrócę to usiądę i na spokojnie będę się raczyć Twoją relacją. Pięknie opisałaś, pięknie pokazałaś. Mnie też taka pseudo wojenka śmieszy, ale zobaczyć taki kolorowy spektakl to na pewno wielka frajda. Co do Kaszmiru to jest on również moim marzeniem. Ostatnio na jednym z seriali na Netflixie były sceny stamtąd. Te łodzie na jeziorze na tle gór, coś fantastycznego. Własnie Ladakh w połączeniu z Kaszmirem to moje największe podróżnicze marzenie, jeżeli chodzi o dalekie wyjazdy. Przyjemność czytania i oglądania, dobrze, że się zmobilizowałaś, pozdrawiam !
OdpowiedzUsuńWitaj Gabi, miło Cie znów widziec u mnie. Jestesmy podobne, nawet mamy podobne marzenia. Hahah:) Trzeba wierzyc , ze dotrzemy do Kaszmiru. Ladakh i Kaszmir to pyszny duecik. Pozdrawiam Cię mocno:)) Urszula
OdpowiedzUsuńUla widziałam kiedyś film dokumentalny o tym miejscu, jednak widzieć w telewizji, a oglądać na żywo to coś zupełnie innego. Stroje paradne, nakrycia głowy rzeczywiście przypominają kogucie grzebienie. Widać ekscytację ludzi tym wydarzeniem. Smutna ta rywalizacja, bo kiedyś to był jeden kraj dla wszystkich, a potem został podzielony. Nie wspomnę o kwestii przesiedleń, mordach, podziałach religijnych. Szkoda, że nie udało Wam się wjechać do kaszmiru. To jednak zawsze dobry powód by znów wybrać się w te rejony. Chciałam Cię spytać czy w tak długa podróż zamawialiście samochód tu w Polsce czy tam szukaliście na miejscu ? Co do pisania o podróżach tez mam przerwę i jakoś nie mogę się zebrać. Pozdrawiam M
OdpowiedzUsuńHistoria Indii jest długa i zagmatwana,czasem mocno tragiczna. Zwłaszcza tereny polnocnoe, po odzyskaniu niepodległości po 47 roku ucierpilaly najbardziej. Niestety religie miała tu zasadnicze znaczenie. Małgosiu, my podczas tej podróży wynajęliśmy samochód przez znajomego Hindusa z Bombaju. On nam rezerwował samochód. Płaciliśmy częściowo w Polsce, reszte w Indiach. Z pisaniem bloga wg mnie jest tak. Jeśli tylko zrobi się za długą przerwę, to potem jest bardzo trudno zmobilizować się. Ja tak miałam. Cały rok pandemii, w którym czasu mi nie brakowało zmarnowałam. Trudny to był rok. Czekam na Twój kolejny podróżniczy wpis. Jestem ciekawa co by to było? Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńUla dzięki za informację o samochodzie. Nigdy nie korzystaliśmy z wynajmu z kierowcą dłużej niż jeden dzień. Zwykle to było z ulicy, albo poleceni z hotelu. Taka wyprawa jak Wasza wymaga już dobrego auta i sprawdzonego kierowcy. Co do bloga na razie wszystko leży odłogiem, choć chciałabym wrócić do pisania. Czas ciągle ucieka. Dobrze, że się zmobilizowałaś :) Pozdrowienia
OdpowiedzUsuńMałgosiu, w Indiach jest dużo dobrych agencji z różnymi samochodami. My zawsze wynajmowaliśmy duże, wygodne samochody. Kierowców mieliśmy również zawsze świetnych. Z każdym mamy mile wspomnienia. Takie podróżowanie jak dla nas to najlepsza forma zwiedzania Indii. Naturalnie przemieszczalismy się takze innymi środkami transportu. Ostatnia np nasza podróż była na pełnym spontanie. Każda podróż do Indii jest wielkim doświadczeniem. Czas, masz rację, ucieka w tempie zastraszającym. Pozdrawiam
Usuń