DHARAMSALA- z wizytą u Dalajlamy

Czas opuścić duszny Pendżab z Amritsarem w roli głównej. Przed nami długa droga do Leh, którą podzieliśmy na kilka etapów. Około 1200 km na warunki indyjskie to szmat drogi, zwłaszcza, że to etapy górskie. Himachal Pradesh, bo przez kilka kolejnych dni właśnie będziemy się po tym stanie przemieszczać, obfitował w wiele atrakcyjnych miejsc. Ale zanim do nich dotrzemy, chcę Wam pokazać mapkę naszej trasy z Delhi do Leh.




Mapka przedstawia drogę w jedną stronę, a to dlatego, że nasza trasa musiała zostać mocno zweryfikowana. Do Leh oczywiście dojechaliśmy bez jakichkolwiek problemów, natomiast droga powrotna nie wyglądała już tak dobrze. W założeniach z Leh i okolic, mieliśmy kierować się do Kaszmiru i jego stolicy Srinagaru. Stamtąd samolotem przez Delhi wrócić do kraju. Z racji zamieszek w Srinagarze, (dość często mają tam miejsce), z wielkim żalem zmuszeni byliśmy w połowie drogi wrócić z powrotem do Leh i zacząć organizować szybkie wydostanie się z Ladakhu. Nie byłoby to takie trudne, gdyż samoloty różnych linii lotniczych dość często lądują na miejscowym lotnisku. Trzeba było tylko kupić nowe bilety lotnicze do Delhi i po sprawie. Jednak, życie pisze swoje scenariusze i potrafi zaskoczyć w najmniej odpowiednim momencie. Z całą pewnością opowiem Wam, co nas tak kolejny raz zaskoczyło i jak wyglądał finisz tejże podróży. 

Teraz wracajmy jednak do naszej drogi w kierunki Dharamsali. A dlaczego chcieliśmy się tam znaleźć? 
Otóż właśnie tam ma swoją siedzibę Rząd Emigracyjny Tybetu, na czele którego stoi Dalajlama. Chcieliśmy bardzo zobaczyć jak wygląda jego nowa "ojczyzna" i naturalnie bardzo liczyliśmy na spotkanie z nim. Wiedzieliśmy, że o audiencji nie ma mowy (na taką trzeba się zapisywać z  kilkumiesięcznym wyprzedzeniem), ale gdyby tak choć na chwilkę udało się go zobaczyć,  bylibyśmy szczęśliwi.

Po drodze nie omieszkaliśmy złapać gumy. Była to dla nas świetna okazja do rozprostowania kości i do zjedzenia małego co nieco. Naturalnie sfotografowanie się z  miejscową młodzieżą było nieuniknione.


Stan Himachal Pradesh jest pięknym krajobrazowo, zielonym kawałkiem północnych Indii. Po niemiłosiernie upalnym, płaskim jak stół Penjabie, był jak balsam dla zmęczonych i przegrzanych naszych ciał. Ten śródlądowy indyjski stan, od wschodu graniczy z Tybetem, a od północy z Himalajami. Spodobał by się każdemu, kto kocha góry. Przemieszczając się pomału na północny- wschód, z kilometra na kilometr krajobraz zaczynał się zmieniać. Coraz mocniej się falował i pomału przechodził w górski. Pokryte szczelnie zielonymi lasami górskie grzbiety stawały się coraz wyższe. To była delikatna zapowiedź wysokich gór, które coraz śmielej można było dostrzec daleko na północy.

Z racji tego, że nasza podróż odbywała się w lipcu, to pogoda nie była najlepsza. Właśnie lipiec i sierpień są najbardziej mokrymi miesiącami w roku. Przez cały czas towarzyszyły nam nisko zawieszone chmury i mgły. Często uniemożliwiały nam delektowanie się spektakularnymi widokami. Zieleń i roślinność jest tam imponująca. Droga wiła się wśród soczysto zielonych pól tarasowych, przez gęste i bujne lasy. A zapach wszędzie rosnących sosen aż świdrował w naszych nosach.


Himachal Pradesh jest stanem rolniczym. Ludność miejscowa żyje głównie z upraw, np jabłek. Tak, tak, jabłek. Okazuje się, ze Hindusi jędzą jabłka w dużych ilościach, dużo tez ich importują, ale i dużo sami uprawiają. Ogólnie panuje takie przekonanie, że w Indiach nie rosną jabłka, bo jest tam za gorąco. Przecież jadąc do Indii nie zajadamy się jabłkami, tylko guawą, papają, mango, bananami i innymi owocami egzotycznymi. Do głowy by mi nie przyszło kupować i jeść tam jabłka. Choć odwiedziłam niezliczoną ilość bazarów jakoś nigdy ich nie zauważałam. Takie widoki jak poniżej na zdjęciu w Himachal Predesh są na porządku dziennym. Musze przyznać, że widok sadów mocno nas zaskoczył.

Pod tymi dużymi płachtami uprawiane są właśnie jabłka. Okazuje się, że jabłko jest tradycyjnym produktem Indii, a Indie są jednym z pięciu największych producentów jabłek. Himachal Pradesh przoduje w ich uprawach. Te przemiłe chłopaki zajmowały się ich pakowaniem.


 Musicie przyznać, że cóż byłaby warta podróż, gdybyśmy nie mogli się dziwić i dowiadywać o rzeczach, które utwierdzają nas w przekonaniu, że podróże kształcą.

Wiele razy podkreślałam, że w podróżowaniu najbardziej sobie cenię spotkania z ludźmi. Oni najlepiej swoim zachowaniem, ubraniem, tym co jedzą, jak żyją, pokazują prawdziwe oblicze kraju. W Indiach jest wiele sposobności do takich spotkań. Ludzie tam są otwarci na przybyszów, ciekawi innych. Najcenniejsze są spotkania ze zwyczajnymi, prostymi ludźmi. Podczas i tej podróży mieliśmy  wiele takich okazji. Tak się złożyło, że w tej części Indii miast jest zaledwie kilka, a mieszkańcy tego regionu, to niemal wyłącznie wieśniacy. We wsiach , które mijaliśmy po drodze odbywały się liczne wesela. Trudno było nie skorzystać z okazji pooglądania miejscowych zwyczajów, tym bardziej, że serdecznych zaproszeń nie było końca. Już z daleka słychać było dźwięki trąbek i bębenków. Nasz kierowca tylko się odwracał i pytał, zatrzymujemy się? No jakże moglibyśmy powiedzieć - nie.

Nie tylko oni byli dla nas atrakcją, my dla nich stanowiliśmy nie mniejszą. Zawsze sadzali nas za stołem  wśród gości weselnych i częstowali weselnymi potrawami. Trudno było odmówić. Na koniec serwowano nam niekończące się wspólne sesje fotograficzne. Ja oczywiście nie byłam im dłużna. 


Tego dnia zaliczyliśmy dwa wesela. Baliśmy się trochę o nasze żołądki, bo wiadomo, że z higieną w Indiach różnie bywa. Kolejnego wesela  na szczęście nie było. 


Musze przyznać, że dzień był owocny w atrakcje. Biesiadowanie zajęło nam troche więcej czasu niz planowaliśmy. Trzeba było zatem nadrobić "stracony"czas, aby przed zmrokiem dotrzeć do Dharamsali. A gdy już dotarliśmy na miejsce, pogoda nie była zbyt zachęcająca do spacerów. Z niskich chmur co chwila padał deszcz a i temperatura nie rozpieszczała. Za to widoki już tak.

Po  szybkim  rozlokowaniu się, zresztą w bardzo nędznym hoteliku, wyruszyliśmy na mały rekonesans. Warto wspomnieć, że miasteczko powstało dość niedawno, bo w połowie XIX w jako cywilna osada przy brytyjskim garnizonie stacjonującym tutaj. Na początku XX w osadę zniszczyło silne trzęsienie ziemi, i gdyby nie Dalajlama o miasteczku nikt by nie pamiętał. W 1960r wraz z uchodźcami  tybetańskimi  osiadł tu  na stałe. Od tego czasu Dharamsala, a właściwie jej północna część  McLeod Ganj pełni rolę małej Lhasy, tybetańskiej stolicy na wygnaniu.





Dharamsala podzielona jest na dwie części. Dolną część zamieszkują głównie Hindusi. A jej górną, położoną na wysokości 2 tys mnpm, uchodźcy tybetańscy. Dzieli je zaledwie odległość 6km. To dom również wielu mnichów i mniszek. Od chwili, gdy rząd Indii podarował Dalajlamie i jego uchodźcom ten mały skrawek kraju, McLeod Ganj jest potężnym ośrodkiem kultury tybetańskiej i buddyzmu. Na każdym kroku czuć uduchowioną atmosferę.

Tak jak wszyscy, którzy przyjeżdżają do Dharamsali, my też byliśmy zainteresowani górną jej częścią. To tu przecież żyje i przewodzi Tybetańczykom Dalajlama. To tu pielgrzymują wierni, chcący wysłuchać nauk buddyjskich ukochanego przywódcy. 


Na każdym kroku spotyka się  mnichów i mniszki, odzianych w  intensywnie czerwone szaty. 

Droga pantoflową dowiadujemy się, ze następnego dnia jego świątobliwość Dalajlama będzie na pewno opuszczał rezydencje i na pewno go zobaczymy. Z samego rana wyruszamy z nadzieją na spotkanie. Gdy docieramy na miejsce, okazuje się, ze nie jesteśmy pierwsi. Masa pielgrzymów już oczekuje na spotkanie z Dalajlamą. W powietrzu czuć było atmosferę podekscytowania. Każdy po cichu marzy o chociażby jednej maleńkiej chwili spędzonej w jego obecności, jednym maleńkim geście z jego strony, jednym uśmiechu.


Pielgrzymi trzymają w rękach tradycyjne, tybetańskie szale ceremonialne. Nazywają się khata. Symbolizują czystość intencji. Przeważnie zrobione są z jedwabiu. Ofiarowuje się je gospodarzowi na powitanie. W totalnej ciszy i w skupieniu się modlą.
Czas oczekiwania ciągnął się w nieskończoność. Co chwila ktoś mówił, ze już za chwilę go zobaczymy, że już się zbliża, że za chwile otworzy się brama. Przychodziło coraz to więcej mnichów i mniszek. Można było rzeczywiście sadzić, że za chwilę nastąpi ta długo wyczekiwana chwila.





Wszyscy z niecierpliwością patrzyli w jedno miejsce, na bramę.

No i wreszcie nadszedł ten moment. Początkowo myśleliśmy, że Dalajlama wysiądzie na maleńką chwilkę z samochodu i pobłogosławi pielgrzymów.  Ale bezpieczeństwo jest ważniejsze. Dobrze, że stałam w pierwszym rzędzie i  mogłam choć zza szyby samochodu zobaczyć jego serdeczny uśmiech i gest pozdrowienia. Nawet udało mi się go uwiecznić na zdjęciach.


Byliśmy podekscytowani i szczęśliwi. Mogliśmy spokojnie już opuścić Dharamsalę i udać się w dalszą podróż, do stolicy Himachal Pradesh -Simli. Ale o tym już w kolejnym poście.



Simla






15 komentarzy:

  1. Pobyt w siedzibie Dalajlamy i panującą tam atmosfera skupienia, pozwala spojrzeć na świat z innej, duchowej perspektywy. Czas zwalnia, pewne sprawy przestają być ważne, spostrzegasz inne rzeczy, tak po prostu normalniejesz...
    A swoją drogą, gdyby Dalajlama wiedział, że wśród oczekujących jest Maciek z Sosnowca, to na pewno wysiadły z samochodu! 😀

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szkoda wielka, haha. Jednocześnie wielkie szczęście móc tam być i cieszyć chwilą, miejscem. To była nasza najpiękniejsza podróż po Indiach.

      Usuń
  2. Ula, dzisiaj ja się podpiszę pod komentarzem Maćka, bo faktycznie czasem takie przeniesienie się w inny wymiar jest bezcenne. Też myślę, że gdyby Dalajmala wiedział o Maćku i o Tobie, nie tylko by wysiadł, ale jeszcze zaprosił Was do siebie.
    Ula, piękna relacja, tak fajnie , lekko napisana. Jakże zazdroszczę Ci tego rejonu i zwiedzania na własną rękę, a nie z biurem. I jeszcze ichnie wesela. Dla mnie taka podróż byłaby bezcenna. A jak smakowały ich jabłka, próbowałaś? Gdybym mogła zdecydować w jaki rejon świata pojadę po raz pierwszy od dawna byłby to właśnie ten rejon Indii. Dzięki za tę relację, czekam na c.d.
    pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gabi, dziękuję Ci bardzo za komentarz, za wizytę. Zawsze czekam co napiszesz. Takie podróżowanie otwiera drzwi szeroko. Pozwala być nizaleznym. Wyobraź sobie, że nie jadłam jabłek w Indiach, nawet tych z Himachal Pradesh. Pamiętam jeszcze, że jak Maciek tym chłopakom tłumaczył, że w kraju w którym żyjemy rośnie mnóstwo jabłoni i że nasze jabłka są znane na całym świecie, to bardzo byli zdziwieni. Przecież u nich rośnie dużo, powiedzieli. Haha. Jeszcze pojedziemy do Indii. Ty w rejony górskie z Ladakhiem i Kaszmirem na czeke a my? My też do Kaszmiru. Pozdrawiam serdecznie.

      Usuń
  3. Ulko jak zawsze zachwycasz 😍, zarówno lekkością pióra jak i zdjęciami. Cudownie było przenieść się do Indii chociaż wirtualnie 😉 liczę, że kiedyś uda się w realu.
    Bardzo przypadła mi do serca fotka dwóch panów na weselu, w wydaniu black & white 🥰. Również zgodzę się z Maćkiem, że gdyby Dalajlama wiedział o Maćku i Uli z Sosnowca, to napiłby się z Wami herbatki. Następnym razem proponuję zabrać baner z napisem SOSNOWIEC POLAND 🙂, może zwróci uwagę. Czekam na kolejne wpisy. Ściskam 😘.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Moniczko, chyba za Waszą namową, pójdziemy w ten baner. Wiem , że i Wy tam zawitacie. Macie dużo przed sobą. Wcześnie zaczeliście eksploracje świata:) k za wizytę. Miło było Was gościc. Zapraszam znów:)) Usciski przesyłam i pozdrawiam mocno:)))

      Usuń
  4. Ula a jak drogi ? Jak Wam się tam jeździło ? Z jabłkami prawdziwa niespodzianka, a wesele to niezły bonus w podróży. Wizyta udana, zobaczyć choćby z daleka warto było. Dla mnie Dalajlama jest jednym z najważniejszych autorytetów w życiu. Mam kilka jego książek i mądrość tego człowieka bardzo cenię. Jestem podekscytowana co będzie dalej. Bardzo ciekawy wpis.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
    2. Witaj Małgosiu. W Arunachal Pradesh drogi były całkiem znośne. Miejscami trochę było wyłomów.Od Manali dopiero zaczęły się dziać różne niespodziewane rzeczy. W Ladakhu już tak spokojnie nie było. W kolejnych odsłonach pokaże jak wyglądała nasza dalsza droga.Dzieki za wizytę. Pozdrawiam Urszula

      Usuń
  5. Świetnie opisałaś i zobrazowałaś niesamowitą podróż! Z wielką przyjemnością przeniosłam się w pokazane miejsca. Samodzielna podróż jest bezcenna.
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Witaj, witaj RENATO. Przeoraszam, że dopiero teraz Ci odpowiedziałam. Ostatnio czas nam zaprzątała podróż. Miło, E Ci się spodobało. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  7. Jak miło do Ciebie zajrzeć. Wspaniała relacja. Super, że się dzielisz zdjęciami i tą niesamowitą podróżą.
    Sama przyjemność czytać i oglądać. Czekam na ciąg dalszy.
    Pozdrawiam serdecznie :-)
    Irena

    OdpowiedzUsuń

Copyright © PODRÓŻE Z KORDULĄ , Blogger