KIERUNEK MANALI - na progu Himalajów

 




Zanim na dobre wjedziemy w Himalaje, dziś jeszcze ostatni wpis z zielonego stanu, jakim jest Himachal Pradesh. Przez dwa dni, bo tyle zajęła nam droga z Simli do Manali sporo się działo. Zaliczyliśmy dla rozgrzewki dwie dość wysokie  przełęcze, wjechaliśmy na najwyższy szczyt w okolicy Narkandy, odwiedziliśmy parę wsi i systematycznie przyzwyczajaliśmy się  do jazdy po drogach gorszej kategorii.


Najbardziej ekscytująca była droga na przełęcz Jaroli Pass ( 3120mnpm). Może to i niezbyt wysoko, ale droga nie należała do najłatwiejszych. Była wąska, stroma, nierówna i pełna dziur. Często widoczność była mocno ograniczona. Wiła się pośród dzikiej górskiej roślinności. Strzeliste drzewa iglaste zdawały się przebijać gęsto i nisko usadowione chmury.



Po drodze wielokrotnie mijaliśmy ludzi z wiosek.  Mężczyźni prowadzili stada kóz, kobiety na plecach niosły kosze. Ubrane w tradycyjne stroje wyglądały bardzo egzotycznie. Widoki były sielskie.





Co chwilę nasz kierowca się zatrzymywał. Po prawej i lewej stronie drogi czerwieniło się od poziomek. Smakowały tak samo jak w Polsce.
 
Nie spiesząc się, dotarliśmy wreszcie na przełęcz. Stało tam kilka bud, gdzie można było coś przekąsić. Jest też świątynia nazwana Jalori Mata, odwiedzana licznie przez mieszkańców okolicznych wsi. 




Ten uroczy właściciel knajpki chciał nam koniecznie zaserwować jajka. Wszystko przyrządzał na takiej kuchni.


Widoki z przełęczy miały być piękne. Gdyby tylko trafiła nam się lepsza pogoda....

Tuz przed Narkandą, w której spaliśmy, znajduje się najwyższy szczyt w całej okolicy.  Nazywa się Hatu Peak. Udało nam się na niego wjechać, a nawet udało nam się co nieco zobaczyć Chmury na chwile się rozeszły i ujrzeliśmy dookoła majestatyczne góry, pokryte gęstymi  lasami, jakby przykryte szczelnie zielonym kocem. Rośnie tu dużo cedrów, jodeł, świerków sosen.

Maciek z naszym kierowca Amitem i miejscowym przewodnikiem.



Tego dnia po drodze mijaliśmy sporo wiosek. Jedna szczególnie mi utkwiła w pamięci. A to za sprawą uroczych dzieciaków. Nie mogłam się napatrzeć jak pięknie się potrafiły bawić. Zjeżdżały na wózkach z górki za chałupą. Nie były to jakieś wypasione zabawki. Zwykłe deski z kółkami . Radości było co nie miara. Dzieci wyglądały bardzo biednie. Spodnie całe w łatach, buty rozprute. ubrania brudne. Niektóre biegały na bosaka. Tak patrząc na nie, pomyślałam, jak niewiele dzieciom potrzeba do szczęścia. 


Tuż obok stała chałupa. Jak się potem okazało, była to kurna chata. Takie obrazki dają wiele do myślenia. Z całą pewnością uczą pokory.


Noc spędziliśmy w Narkandzie. Położona na 2700 mnpm ponoć oferuje zimą dobre warunki narciarskie. Szkoda, że nie mogliśmy się o tym przekonać. Ruch w tej chaotycznej mieścinie panował duży. Pełno w nim  było podróżnych. Jedni wsiadali , inni wysiadali, a jeszcze inni przesiadali się z autobusu na autobus. Pakowali swe tobołki na dachy samochodów. Wszyscy się spieszyli. W autobusach panował ścisk. Miedzy autobusami stały wielkie, kolorowe ciężarki, tarasujące drogę
Tak jest w Indiach. Na drogach duży może więcej. Zawsze mniejsze pojazdy ustępują miejsca tym większym. 

Pomimo padającego deszczu, postanowiliśmy, że zobaczymy jak wygląda życie w Narkandzie. Zrobiliśmy małe zakupy i pogapiliśmy się na  miejscowych. To ostatnie zajęcie jest moim ulubionym. 


W nocy mocno padało, wiec rano słońce miało co robić. Musiało rozgonić mgły, które spowiły całą okolice. Gdy wyjrzeliśmy przez hotelowe okno zobaczyliśmy taki widok. Po szybkim śniadaniu wyruszyliśmy do Manali.



W Manali byliśmy późnym popołudniem. Następnego dnia, przed wyruszeniem do Krainy Wysokich Przełęczy pojechaliśmy do uroczej wsi Vashisht, zajrzeliśmy również do Świątyni  Hadimba Devi. Podobało nam się, jednak już o niczym innym nie myśleliśmy, jak tylko o tym, aby jak najszybciej wyruszyć do Leh.

Manali to miasto bardzo popularne wśród miejscowych turystów, a zwłaszcza wśród nowożeńców. To też ważna baza wypadowa na liczne szlaki trekingowe. W latach 70-80 tych Manali przyciągało wielu grup Hipisów z zachodu. Otóż w okolicach Manali, w wioskach uprawiano dobrej jakości marihuanę. 

Drewniana światynia Hadimba Devi


Wieś Vashisht nieopodal Manali


Wieś Vashisht

Wies Vashisht
Wies Vashisht
Tym pięknym uśmiechem żegnamy sie z Himahal Pradesh


Podróż przez Himahal Pradesh była ekscytująca. Owocna w ciekawe miejsca, w mnóstwo spotkań ze zwykłymi a niezwykłymi ludźmi. Kolejne dwa tygodnie, które były przed nami miały nie tylko być ekscytujące. One miały nas rzucić na kolana. Ale o tym w następnych odsłonach. 

Dzisiejszy wpis jest V częścią wspomnień z podróży do Ladakhu. Jeśli przyjdzie Wam ochota, aby przeczytać, co działo się wcześniej, to zapraszam tutaj: I część , II częśćIII częśćIV część.

Wszystkie zdjęcia z posta zawsze można obejrzeć w formie pokazu slajdów klikając na jakąkolwiek fotkę w poście.
Dziękuję i pozdrawiam  Urszula
     

6 komentarzy:

  1. Zachwyt, to pierwsze słowo, które ciśnie mi się na usta jak widzę i czytam takie relacje. Ludzie wyjątkowo urodziwi, niezwykłe te wioski i widoki. A Ty wiesz, że tak jak mi się nie chce już robić dalekich wojaży, ja najlepiej bym latała tylko z Wrocławia i nie dłużej jak 3 godziny, tak ten rejon muszę zobaczyć. Nie odpuszczę. Ostatnie zdjęcie szalenie oryginalne , z tym rozwianym włosem, bomba. Podobnymi niebezpiecznymi drogami jechałam przez góry w Etiopii, do dzisiaj pamiętam ten strach. A jak ja dawno nie jadłam poziomek, one zniknęły ze sklepów. Ktos kiedyś napisał, że nikt nie pokazuje Indii tak jak Ty, i to jest prawda. Tam mogę ruszyć i niestraszne mi przesiadki, zmiany czasu, bo widzę, ze to dla mnie temat, pozdrawiam !

    OdpowiedzUsuń
  2. Witaj Gabi, czytanie takich komentarzy jak Twój, to miód na serce. Nie dośc , że Tworzysz piekne wpisy na Twoim Blogu, to jeszcze jak nikt inny potrafisz zmotywować człowieka do działania. Dziekuję Ci bardzo. Ty wiesz, ze Indii nie da sie nie kochać. W jakimkolwiek rejonie by się tam nie było, nie można się tam nudzic. Zresztą, obie jesteśmy zakręcone na ich punkcie. Myślę, ze na pewno tam pojedziesz, tylko niech to wszystko się już uspokoi. Minęło 10 lat od tej podróży, byłam potem wiele razy w Indiach, ale tę podróż chyba wspominam najcieplej. Od niej właściwie zaczęła się nasza dogłębna eksploracja tego kraju. Mam jeszcze kilka miejsc, do których bym pojechała. Pozdrawiam serdecznie Urszula

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja też z przyjemnością czytam i oglądam foty z naszej wyprawy do Ladakhu. Ten wyjazd był takim otwarciem Indii dla indywidualnej podróży, bo to najlepszy sposób, żeby wtopić się w rytm życia zwyczajnych ludzi, zobaczyć i przeżyć sytuacje, których nigdy nie doświadczysz, oglądając świat zza szyb turystycznego pekaesu! 😀

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, dokladnie tak było. Podróze indywidualne są najlepsze, najpełniejsze.

      Usuń
  4. Ula kolejna ciekawa część o Indiach, których rejonu zupełnie nie znam. Tym bardziej czytam i oglądam wszystko z przyjemnością. Podglądanie życia zwykłych ludzi jest najciekawsze. Szkoda tylko, że tak biednie żyją. Co zrobić... Podzielam Wasze odczucie co do indywidualnej podróży. Indie trzeba smakować w swoim tempie. Pozdrawiam M

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj Małgosiu, Indie sa tak wielkie i maja tyle ukrytych ciekawych miejsc, ze trudno je wszystkie odwiedzić. Odkrywanie ich pomału to fascynujaca przygoda. Oby można było znów do nich pojechać. Dziekuję i pozdrawiam:)

      Usuń

Copyright © PODRÓŻE Z KORDULĄ , Blogger