DROGA MANALI - LEH czII



Szczęśliwie, tuż przed samym zachodem słońca dotarliśmy do kolejnego spania. Tym razem nie mogliśmy liczyć na ciepły i wygodny pokój. Musieliśmy się zadowolić namiotami. Nie stanowiło to dla nas żadnego problemu. Moim jedynym problemem i zmartwieniem było niezbyt dobre samopoczucie. Przyczyną była wysokość. Camp Sarchu leży na wysokości 4400 mnpm. Co zatem idzie, szanse na chorobę wysokościową są. Nie każdy na tej wysokości się źle czuje. To sprawa osobnicza. Mnie właśnie w Sarchu dopadła. Miałam silne bóle i zawroty głowy. Ponadto każdy większy wysiłek wiązał się z brakiem tchu. Pomimo, że dzień był ciężki i zmęczenie spore, całą noc nie zmrużyłam oka. Liczyłam godziny do świtu. 

Ostatni odcinek drogi dojazdowej do Sarchu
Obozowisko Sarchu położone jest na  rozległym płaskowyżu, nieopodal malowniczo wijącej się rzeki Tsarap. Jest głównym punktem postojowym i noclegowym na drodze Manali- Lech. Podróż tą droga trwa co najmniej dwa dni, wiec turyści często korzystają z tego miejsca noclegowego. Zawrót głowy jest tu gwarantowany i to nie tylko z powodu wysokości ale i widoków jakie dookoła nas otaczają. Im dalej w głąb Płaskowyżu Tybetańskiego, tym krajobraz staje się bardziej surowy. Królują pejzaże typowe dla wysokich  Himalajów. Zaczyna dominować kolorystyka pustyni. Rudości przeplatają się ze złotem. Zbocza górskie poprzecinane są żyłami minerałów. A wszystko to, na tle groźnego nieba, wygląda imponująco.

W bardzo odległych czasach przebiegał tędy stary Szlak Jedwabny. Sarchu było ważnym punktem handlowym. Nawet obecnie jest ulubionym miejscem kupców koczowniczych plemion.

Namioty w których się śpi są wyposażone w łóżka polowe i w miarę ciepłą pościel. Ale to nie koniec luksusów. W tylnej części namiotu jest zainstalowany prosty węzeł sanitarny.

W cenie noclegu mieliśmy kolacja i śniadanie, czyli pełen wypas. Kuchnia była ulokowana w specjalnym kamiennym namiocie pokrytym płachtą grubego brezentu .Wszystko choć mocno prymitywne działało jak należy. A sam kucharz, jak przystało na wykonywany zawód wyglądał okazale. Jego duży brzuch zdradzał jego profesję😀

Nasz Stasiu- kierowca, z kucharzem.

Po śniadaniu ruszamy dalej. Dziś musimy dojechać do stolicy Ladakhu -Leh. Sarchu znajduje się na granicy dwóch stanów, Himachal Pradesh po którym podróżowaliśmy w poprzednim tygodniu i Ladakhu, do którego za chwile mieliśmy wjechać. Przed nami była jeszcze jedna wysoka przełęcz. Wg Hindusów jest drugą najwyższą przejezdną przełęczą na świecie, a wg innych źródeł dopiero 12. Jedno jest pewne, było wysoko . 5359mnpm to niemało.

Jeden z wojskowych posterunków na granicy stanów

Droga  Manali- Leh na całej długości jest piękna widokowo. Nawet utrudniające życie wysokości i złe samopoczucie nie jest w stanie zepsuć wrażeń z jej oglądania. Widoki jakich się doświadcza co krok powalają na kolana. To fotograficzny raj. Gdybym tylko mogła, wysiadłabym z samochodu i szła piechotą. Wtedy aparat mógłby uwiecznić lepiej to co widziały oczy. Zobaczcie sami czy przesadzam.




Nie tylko zachwycająco wyglądały góry, ale także kamienne klasztory wiszące jak gniazda dzikich ptaków na urwistych skałach. Himalajski Ladakh zbliżony jest kulturowo do Tybetu i miał więcej szczęścia niż Tybet. W XIX w Ladakh znalazł się w obrębie Indii. I dlatego tez klasztory zachowały się w dobrym stanie, a ich mieszkańcy nie byli nękani przez chiński komunistyczny reżim. O najsłynniejszych klasztorach będzie osobny post. Ten poniżej jest malutki, ale jakże uroczy. Ponadto wzdłuż całej drogi zaczynały nam towarzyszyć czorteny. Wtedy byliśmy już pewni, że wjechaliśmy na ziemie zamieszkałe przez Buddystów.

Stopniowo rude górskie krajobrazy ustępowały miejsca zielonej Dolinie. Bardzo nieśmiało zaczynały pojawiać się zielono-żółte poletka rzepaku, a wśród nich kamienne domostwa. Nasz cel był już blisko. 

Już nie mogliśmy się doczekać spotkania ze stolicą Ladakhu. Czytając przewodniki i  opinie innych podróżników o tym miejscu, byliśmy ciekawi, czy i my po powrocie do domu będziemy mogli śmiało napisać, ze była zachwycająca. 


Przekraczając bramę wjazdową miasta, czuć było klimat tybetański, jakże odmienny od indyjskiego. Stolica dawnego Królestwa Buddyjskiego nazywana czasem Małym Tybetem, od pierwszych chwil nas zaczarowała. W Leh spędziliśmy kilka dni. Przewodniki zalecają, spędzenie przynajmniej jednego dnia na leniuchowaniu, by przyzwyczaić organizm do wysokości. Nam się jednak to nie udało. Leh  był dla nas tak magiczny, że ruszyliśmy na jego zwiedzanie jeszcze tego samego dnia.

Nasza podróż z Manali do Leh była niezwykła pod każdym względem. Krajobrazy jakie przesuwały się za szybą samochodu przez te trzy dni, były nieporównywalne z żadnym innym miejscem, które do tej pory widzieliśmy. Ci, którzy wybierają drogę lotniczą aby dostać się do tej podniebnej krainy, jaka jest Ladakh, bardzo dużo tracą. Dla wszystkich , którzy się w przyszłości chcą udać do Ladakhu mam radę: Nie idźcie na łatwiznę i nie wsiadajcie do samolotu, wybierzcie samochód. Będziecie oczarowani!!!! 

Stolica i jego mieszkańcy będą tematem kolejnego posta, na który już dziś zapraszam.


Dzisiejszy post jet VII cz. wspomnień z podróży do Ladakhu. Jeśli przyjdzie Wam ochota przeczytać  co działo się wcześniej to zapraszam tutaj: czIczIIczIIIczIVczVczVI

Wszystkie zdjęcia z posta zawsze można obejrzeć w formie pokazu slajdów, klikając na jakąkolwiek fotkę w poście. Dziekuję i pozdrawiam Urszula



 

6 komentarzy:

  1. To była długa i męcząca jazda przez wysokie przełęcze, po szutrach, w błocie, drogę blokowały wielkie głazy i czynne osuwiska. Cały czas z przeciwnej strony jechały ciężarówki, cysterny i autobusy, a to wszystko działało się na krętej górskiej drodze usianej wrakami pojazdów, którym się nie udało..

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Meczaca ale warta każdego trudu. Fajnie , ze wpadłes.

      Usuń
  2. Piękne widoki warte wysiłku :) Nie dziwię się, że Was te miejsca zauroczyły. Podzielam Twój entuzjazm co do odwiedzania miejsc związanych z buddyzmem, o czym pisałaś we wcześniejszych postach. Choroba wysokościowa to nic przyjemnego. Mnie to nigdy nie dopadło, a najwyżej byłam na prawie 4400 m n.p.m., ale moja połowa miała spore problemy. Tak jak piszesz...to juz predyspozycja osobnicza. Jestem bardzo ciekawa co dalej :)Pozdrawiam M

    OdpowiedzUsuń
  3. Krainy, gdzie zyja buddyści tchną niespotykanym spokojem. Przebywanie z nimi i w ich światyniach działa kojaco na człowieka. Ja doskonale pamietam mój pierwszy raz jak wyjechałam z głosnych Indii do spokojnego Nepalu. Poczułam sie wtedy jak w niebie. Bardzo bym chciała odwiedzic Buthan. Ale czy to bedzie mozliwie? A jesli chodzi o chorobe wysokosciowa to ja troche chorowałam, Maciek kompletnie nie.Dzieki Małgosiu i pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O tak, mam podobne odczucia co do miejsc związanych z buddyzmem. Mam też znajomych Polaków buddystów i to są zupełnie inni ludzie :) Pozdrawiam Cię

      Usuń
  4. Czyli obie mamy podobne odczucia:))) Pozdro:)))

    OdpowiedzUsuń

Copyright © PODRÓŻE Z KORDULĄ , Blogger