LEH i jego mieszkańcy

Leh jest niedużym prowincjonalnym miasteczkiem, ukrytym pomiędzy głównym pasmem Himalajów a Karakorum. Położone jest w górnej części Indusu, na dość znacznej wysokości 3.500 mnpm. Choć mieścina jest mała, to nie sposób się w niej nudzić. Do zobaczenie jest tu okazały Pałac Królewski, wzorowany na słynnym tybetańskim Pałacu Pothala z Lhasy, kilka klasztorów i niezliczona ilość stup i świątyń. Nawet spacer ulicami miasta dostarcza wielu wrażeń. Obserwacja ludności jest nie lada gratką. Etnicznie, kulturowo oraz krajobrazowo jest bardziej Tybetem niż Indiami.

Przed wiekami to niewielkie miasto było ważnym przystankiem na szlakach handlowych. Na targowiskach i bazarach spotykali się kupcy z Chin, Indii i Azji Środkowej. Gdy w latach  50 tych XXw zamknięto granice z Chinami, handel i ruch drastycznie zmalał.

Gdy dojeżdżaliśmy do Leh, krajobraz radykalnie zaczął się zmieniać. Choć deszcz w Leh w porze letniej praktycznie nie pada, to miasto i jego okolice skapane są nie tylko w słońcu ale także w zieleni. Ludzkie życie uzależnione jest tu od wód i strumieni spływających z górskich lodowców. Poletka wciśnięte miedzy suche skały, dostarczają ludziom i zwierzynie pożywienia. Plony zebrane po krótkim lecie muszą wystarczyć przez długie zimowe miesiące. Cudowne oazy  soczystej zieleni wyczarowują widok, którego się nie zapomina.

Te idylliczne krajobrazy można zobaczyć tylko w okresie bardzo krótkiego i gwałtownego lata. My byliśmy w sierpniu. Patrząc na te soczyste, zielone kleksy pośród surowej pustyni, trudno  uwierzyć, że przez ponad sześć miesięcy w roku stolica Ladakhu jest całkowicie zasypane śniegiem i praktycznie odcięta od świata.

Zachwycając się pięknem tego miejsca, miałam wrażenie, że przyroda daje z siebie ponad normę, że chce ludziom wynagrodzić te ciężkie zimowe miesiące i długie oczekiwanie na letnie, ciepłe  i słoneczne dni. Kolory lata są jakby bardziej wyraziste niż u nas. Może dlatego, że na tej wysokości powietrze jest bardziej przejrzyste?

Przez większość roku mieszkańcy Ladakhu, praktycznie  zapadają w sen zimowy. Grzeją się przy piecach opalanych plackami z odchodów yaków. Wodę pitną uzyskują  topiąc śnieg. Jak głosi lokalne przysłowie: "Pół roku pracujemy jak raki, przez drugie pół roku śpimy jak świataki".

Tak na prawdę Leh i jego okolica, to szeroka i płaska dolina, kompletnie pusta i jałowa, pokryta skalnymi rumowiskami w odcieniach szarości i wyblakłego brązu. Wokół doliny wznoszą się potężne, łyse szczyty, miejscami pokryte połyskującymi płatami śniegu.

Czas jednak pokazać, jakie tajemnice kryje miasto i czym nas tak zachwyciło. Niewątpliwie górująca nad miastem, królewska rezydencja powinna zachwycić najbardziej wybrednego turystę. Ale gdyby jednak z jakiegoś powodu, pałac nie sprostał podróżniczym oczekiwaniom, to widoki z niego na całą okolicę z pewnością wynagrodzą to. Najlepiej udać się tam późnym popołudniem, gdy promienie zachodzącego słońca jeszcze bardziej wydobędą pustynny kolor tego glinianego miasta. Pałac został zbudowany w XVI w przez króla prowincji Ladakhu -Seenge Namgyala. Dzięki podobieństwu do  Pałacu Pothala w Lhasie, Leh i jego okolice nazywane są często Małym Tybetem.

Budowla cały czas jest remontowana. Władze Indii chcą przywrócić mu dawną świetność i blask.

U stóp monumentalnego pałacu rozłożyło się stare miasto, idealnie kolorystycznie wkomponowane w otaczającą przyrodę. O jego kolorystyce decyduje klimat tego rejonu. Ladakh to najsuchszy kawałek Indii. Letni monsun i jego ulewne deszcze nie są w stanie przedrzeć się przez zaporę, jaką stanowią wysokie Himalaje. Stąd takie jałowe, pustynne i suche krajobrazy. 


W plątaninie uliczek starego miasta można poczuć się jak na planie filmowym, gdzie akcja toczy się w zamierzchłych czasach. 

Oprócz charakterystycznego pałacu, nie sposób w Leh  nie zauważyć górującej nad miastem, białej stupy Shanti.  Stupa nie jest zabytkowa, ale jej usytuowanie i widoki jakie się wokół niej roztaczają są spektakularne. Została wybudowana w 1985 roku, a jej otwarcie uświetnił sam Dalai Lama.

Ladakh to nie tylko nadzwyczajna uroda krajobrazu, to przede wszystkim ludzie. Żyjący swoim niespiesznym rytmem. Spacer po ulicach Leh i obserwacja codzienności to jest to , co lubię w podróżach najbardziej. Centrum Leh, to tak na prawdę cztery ulice. Za dnia zamieniają się w popularny bazar, gdzie można kupić wszystko. Od warzyw po piękną tybetańską biżuterię. Największe zainteresowanie budziły we mnie kobiety, które szczelnie zajmując miejsce na brzegach chodników, sprzedawały to co zdołały wychodować w swych przydomowych ogródkach. 
 

Co dzień rano wzdłuż wysokiego krawężnika głównej ulicy miasta siadały i rozkładały swe małe kramiki. Towar był różnorodny. Od moreli słodziutkich jak na południu Europy, po rozliczne warzywa. 

Codzienny handel na ulicy to także świetny moment aby trochę poplotkować.
 


Zadziwiający jest fakt, że wybór warzyw i owoców jest bardzo duży, zważywszy, że w Ladakhu okres wegetacji jest bardzo krótki, a i warunki pogodowe dość specyficzne. Duże dobowe różnice temperatur i brak opadów wpływają zdecydowanie na jakość upraw.

Choć Ladakh znajduje się w granicach Indii, to nie znajdziemy tu Hindusów i Hindusek, do jakich przywykliśmy. Na ulicach nie spotkamy kobiet zawiniętych w sari, ani mężczyzn w fantazyjnie upiętych turbanach. Rdzenną ludnością Ladakhu są Tybetańczycy. Wyglądają zupełnie inaczej. Mają ogorzałe twarze od mrozu i palącego słońca, A ich poorane oblicza świadczą o trudzie dnia codziennego. Kobiety mimo to dekorują się charakterystyczną biżuterią z turkusów, korali, pereł, jadeitu. Biżuteria ta często przekazywana jest z pokolenia na pokolenie i jest ich największym skarbem. Zarówno kobiety jak i mężczyźni noszą koraliki, bransoletki, pierścionki. W rękach trzymają kręcąc młynki modlitewne. To jeden z najbardziej charakterystycznych wytworów kultury tybetańskiej.

 Zarówno kobiety jak i mężczyźni, noszą tzw. czuby, czyli długie płaszcze . Głównym materiałem do wyrobu ubrań jest tzw.  pulu, czyli tybetański filc wytwarzany  w tych rejonach od 2000 lat. Wełnę owczą przędzie się ręcznie, a następnie tka na domowych krosnach. Tkanina ta jest gładka, gruba i miękka.


Miasto za dnia tętni życiem. Nie sposób obok tych ludzi przejść obojętnie. Co dzień przez kilka dni z rzędu przechadzałam się wśród nich, licząc na nowe twarze, nowe scenki.

Ladakh jest rejonem silnie zmilitaryzowanym, a to ze względu na liczne spory graniczne z sąsiednim Pakistanem i Chinami. Na ulicach widać żołnierzy i policji  jest więcej niż normalnie. Na szczęście ta piękna kraina nie podzieliła losu chińskiego Tybetu. I paradoksalnie, wolność zawdzięcza swojemu najeźdźcy-Maharadży Dżammu. Aneksja ocaliła Mały Tybet od zagłady.


W 1947 roku, gdy Indie odzyskiwały niepodległość, dawne buddyjskie królestwo zostało przyłączone do Indii. Kto chce zobaczyć jak wygląda  prawdziwy Tybet powinien przyjechać właśnie do Ladakhu. I koniecznie nie zapomnieć odwiedzić jego stolicę- Leh.


Dzisiejszy post jest już VIII cz wspomnień z podróży do Ladakhu. Jesli przyjdzie Wam ochota, przeczytać co działo się wcześniej to zapraszam tutaj:  CzICzIICzIIICzIVCzVCzVICzVII


Wszystkie zdjęcia z posta zawsze można obejrzeć w formie pokazu slajdów, klikając na jakąkolwiek fotkę w poście.
Dziękuję i pozdrawiam Urszula

6 komentarzy:

  1. Leh to oaza zieleni w pustynnym, górskim krajobrazie. Można stąd pojechać doliną Indusu w stronę Srinagaru, albo przez przełęcz Kardung La do Nubra Valley i dotrzeć do jeziora Pangong Tso na granicy z Chinami. A tam to już naprawdę jest koniec świata! 😀

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dokładnie tak jest. Dolina Nubry i Jezioro to rzeczywiscie końce świat. Końce swiata są zawsze takie piękne. Widziałam ich juz wiele. I miałabym problem , który mi sie najbardziej podbał. Te w Ladakhu były zjawiskowe:)) Julley jak mawiaja w Ladakhu

      Usuń
  2. Pięknie to wygląda, fantastyczne krajobrazy, niezwykle budowle, no i ludzie. Czy ja tam dotrę, tak jak marzę od lat patrząc na to co się dzieje na tym świecie? Jak zawsze u Ciebie piękna i ciekawa relacja, pozdrawiam !

    OdpowiedzUsuń
  3. Gabi, tego nikt nie wie. Wojna pewnie sie kiedys skończy, tylko jaki będzie miała wpływ na nas, nie wiadomo. Trzeba żyć i w miarę możliwości planować. Bez marzeń, życie mało warte. Pozdrawiam i dzięki za przybycie. Urszula

    OdpowiedzUsuń
  4. Podglądanie życia zwyczajnych ludzi w takim miejscu jest arcyciekawe. Rzeczywiście różnorodność zieleniny do sprzedaży imponująca. Ludzie inni, żyjący skromnie. Ula - bardzo ciekawie to wszystko pokazujesz i opisujesz. Dzięki za moc wrażeń. Już cieszę się z kolejnego wpisu! Pozdrawiam M

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Małgosiu, ludzie dla mnie sa najważniejsi. Bardzo tęsknie za podrózami do miejsc, gdzie mogłabym miec bliski kontakt z ludzmi. Brakuje mi bardzo mozliwosci wyjechania do Azji. Dziekuje Małgosiu za przybycie:)) Pozdrawiam:))

      Usuń

Copyright © PODRÓŻE Z KORDULĄ , Blogger